Metamorfoza czyli PRZED I PO.

Wczoraj się wszyscy pośmialiśmy z biednego kotka (co, jesli by mnie kto pytał, jest niewątpliwą przewagą posiadania kota nad posiadaniem dziecka – wrzucanie kompromitujących zdjęć tego drugiego do internetów, może kiedyś źle się skończyć). To dziś pora na olśniewający efekt końcowy rodem z działu „Metamorfozy” magazynu dla kobiet.
I jak myślicie? Warto było pocierpieć? Mam na myśli oczywiście nasze cierpienia! Wiadomo, że uszczerbek na kociej dumie jest nie do wynagrodzenia.

Kwarantanna dzień 69

Są tacy dla których kwarantanna jest ciężkim i stresującym przeżyciem. Są tacy, których życie właściwie się nie zmieniło. Są też tacy, którzy starają się spożytkować ten czas jak najlepiej – na przykład na ćwiczenia, rozwój osobisty czy odkrywanie w sobie nowych talentów (choćby do pieczenia chleba, jak pewna znana mi osoba).
Ja natomiast wykorzystuję okres kwarantanny do badań nad frapującym mnie przez poprzednie lata zagadnieniem: jak mój kot spędza dnie. Okazuje się, że w szalenie zróżnicowany sposób.

Znęcanie się nad zwierzętami aka kąpiel

Ten niewinnie wyglądający różowy płyn, to narzędzie tortur czyli koci szampon.

Raz do roku zamieniamy się z Szalonym Naukowcem w oprawców, przygotowujemy narzędzia tortur (wspomniany niewinnie wyglądający różowy płyn z bąbelkami oraz wannę), a następnie dokonujemy rytualnych ablucji na przybrudzonej, zakurzonej kupce kłaków zwanej kotem.
Proces zajmuje jakieś 45 minut, wymaga dwóch szamponów i trzech rund szorowania i spłukiwania oraz jest wyczerpujący jak trening na siłowni. Kot dostaje siły konia, dodatkowych kilku par łap, nabiera poślizgu piskorza oraz głosu syreny alarmowej, a wszystkie te nowe supermoce wykorzystuje, żeby wydostać się z opresji.
Zawsze się zastanawiam kiedy sąsiedzi zadzwonią po policję, przekonani, że dręczymy jakieś dziecko.
W wyniku takiej kąpieli, Szalony Naukowiec, którego rolą jest wejście do wanny razem z kotem i utrzymanie go tam, kończy cały mokry i z paroma zadrapaniami. Ja kończę czerwona, zgrzana oraz – także – cała mokra. A kot z połączenia piskorza, konia i stonogi kończy w formie zmokłej kury z fochem.

Z kociego pamiętnika

Kochany pamiętniczku, wczoraj był okropny dzień. Terytorium znowu najechał Wróg. Duża wydaje się w ogóle nie zdawać sobie sprawy z zagrożeń, jakie się z tym wiążą i nonszalancko pozwala Wrogowi się panoszyć, wtykać swoją długą szyję w najintymniejsze zakamarki jak szpara pod szafką na telewizor, gdzie lubię przechowywać czasem zabawki, a nawet ingerować w wystrój! Na szczęście ja jestem na posterunku. Przez ostatnie miesiące prowadziłam regularne obserwacje Wroga z ukrycia. Półka w szafie doskonale sprawdza się w tej roli, podobnie jak skrytka pod stołem. Po długim okresie osłabiania jego czujności, teraz mogę spokojnie rzucać na niego okiem z kanapy albo łóżka bez wzbudzania podejrzeń. Oczywiście nie pozwalam mu zbliżać się zanadto i gdy tylko jego szumiąca obecność staje się zbyt natarczywa oddalam się z godnością na z góry upatrzoną pozycję obserwacyjną. 
Ale wczoraj…! Ledwo opadł kurz po bitwie, ledwo zaczęłam dokonywać przeglądu strat, w biegu raportując Dużej, ledwo zaczęłam omawiać z nią plan działań naprawczych, ona bezceremonialnie wpakowała mnie do klatki! Do klatki!!!
Nie znoszę, gdy to robi i zawsze sprzeciwiam się głośno i wyraźnie komentuję w niewybrednych słowach takie zachowanie. Ale wczoraj nie tylko moja godność była na szali! Przecież szkody, które wyrządził Wróg trzeba naprawiać natychmiast! Wszystkie dekoracje z sierści i żwirku, którymi codziennie pieczołowicie ozdabiam Terytorium, zostały – jak zwykle – pożarte przez nienasyconą paszczę Wroga. Dywan nie pachnie tak jak powinien. To jest sytuacja alarmowa, nie możemy sobie pozwolić na jakieś ceregiele z klatką i podróżą w TAKIEJ SYTUACJI. Dałam oczywiście wyraz temu stanowisku w sposób dobitny. Ba, próbowałam nawet wydrapać dziurę w klatce. Zazwyczaj nie zniżam się do takich zachowań, pozostawiając je tak prostym i pozbawionym dumy stworzeniom jak psy – ale ekstremalne sytuacje wymagają ekstremalnych środków – niestety nic z tego. Zostałam uwięziona – czasem zastanawiam się, czy Duża nie jest czasem w zmowie z Wrogiem. Nie dość że wsadziła mnie do klatki, to jeszcze wyniosła z Terytorium, zmusiła do poniżającej konfrontacji z kimś, kogo nazywa „kierowca ubera”, który to uznał za stosowne skomentowanie mojego rozmiaru. ROZMIARU. Kobiecie nie wypomina się takich rzeczy. Ja nie jestem duża, ja jestem puszysta. I mam grube kości.
A na końcu tego wszystkiego czekało mnie Terytorium Większych, gdzie panują absurdalne zasady dotyczące wchodzenia do szafy (nie wolno), na stół (nie wolno) i na łóżko (na jedno wolno, a na drugie już nie – co za bezsens). Zgadzam się na te wszystkie elementy opresji i pozwalam im myśleć, że o czymś decydują, bo tak naprawdę Więksi bez problemu dają sobą rządzić w kwestiach tak kluczowych jak pory posiłków (przedśniadanie, śniadanie, przekąska, suta obiado-kolacja i jeszcze kilka przekąsek po drodze) i sprzątanie kuwety po każdym moim w niej grzebnięciu.
Ostatecznie więc dzień skończył się nie najgorzej, ale to co musiałam przejść woła o pomstę do bogów egipskich. A Duża ma przechlapane. Jak znowu ją zobaczę, dam jej wyraźnie do zrozumienia, co o niej myślę. Nawet na nią nie spojrzę, o odzywaniu się nie ma nawet mowy. Niech sobie siedzi z Wrogiem, z tym wstrętnym „odwkurzwaczem” czy jak go tam nazywa.

Kocie kolonie

Nie mam dzieci, więc nigdy nie wysyłałam ich na kolonie, do przedszkola ani nawet na plac zabaw, ale jestem przekonana, że wiem jakie to uczucie.
Skąd wiem? Właśnie podrzuciłam kota na kilka dni do rodziców i spędziłam wieczór ciesząc się tym, że mogę zjeść serek na kanapie nie opędzając się łokciami od ośmiu kilo futrzastego łakomczucha. Tym, że pilot do telewizora, myszka do komputera ani żaden inny przedmiot nie został kilkakrotnie zrzucony z hukiem na podłogę przez pewną wszędobylską łapkę. A także tym, że nie muszę zrywać się z łóżka, bo właśnie przypomniałam sobie, że zostawiłam na wierzchu słuchawki i jeśli natychmiast ich nie schowam, już nigdy ich nie zobaczę. Oraz tym, że idąc nad ranem po omacku do łazienki, nie potknę się o kogoś entuzjastycznie galopującego w stronę kuchni w nadziei, że pora na śniadanko (wewnętrznym zwierzęciem mojego kota bez wątpienia jest hobbit).

No photo description available.

Kot a drzwi

Kojarzycie tego mema o kocie i Brexicie?
Jest tak bardzo prawdziwy. Dziś rano zajmowałam się sobą w łazience. Drzwi były przymknięte, bo trochę wiało od otwartego w pokoju okna, ale niedomknięte. Mój kot zazwyczaj bez problemu w takiej sytuacji je sobie otwiera, toteż nie zdziwiłam się słysząc znajome gmeranie łapkami przy framudze. Tylko tym razem coś poszło nie tak i zamiast otworzyć, zamknęła. W tym momencie rozpoczął się koncert kociej muzyki ‚wpuść mnieeeeee’ muszę wejść do łazienki natentychmiast!!!’połączony z coraz bardziej gorączkowym przebieraniem pazurkami. Jako że Szalony Naukowiec odsypiał wczorajsze ekscesy, przerwałam zabiegi urodowe i poszłam otworzyć.
I co?
Nic.
Kot usiadł w drzwiach i popatrzył się na mnie z wyrazem ‚no ale o co ci chodzi’ na pyszczku. Złapałam ją wpół, wciągnęłam do łazienki i zamknęłam drzwi, a wtedy ona usiadła przed nimi i znowu rozdarła paszczę.
Jak to mówią Kot zawsze jest po niewłaściwej stronie zamkniętych drzwi.


No photo description available.

O kotowatości

Rozmiar mojego kota jest wprost-proporcjonalny do jego (a właściwie: jej) lękliwości. Chcąc oszczędzić jej udziału w imprezie sylwestrowej oraz traumy podróżowania w tę i z powrotem, przy okazji Gwiazdki zafundowałam jej dłuższe wczasy u rodziców.

Weszliśmy do mieszkania wszyscy razem, we czworo, a że przedpokój jest raczej wąski, odbywało się to gęsiego. Kota, oprócz bycia okropnym tchórzem, jest też stworzeniem towarzyskim (oraz niczym pan Poirot lubi regularne pory posiłków) więc czekała już w korytarzu. Przywitała się z moją mamą, przywitała się z moim ojcem, potem spojrzała prosto na mnie i… Odwróciła się i odeszła .
A podobno zwierzę to najlepszy przyjaciel człowieka.