Zarządzanie pieniędzmi a związek (mieszany)

Często spotykam się w Internecie z pytaniami: jak zarządzać pieniędzmi w związku? Jak poradzić sobie ze sporami o pieniądze? Czy mam rację czując się dziwnie, jeśli facet, z którym się spotykam zawsze chce się rozliczać co do złotówki? Czy to normalne, że mieszkając razem mamy oddzielne półki w lodówce i oddzielnie robimy zakupy? Czy to fair, że on płaci za mieszkanie i pokrywa rachunki, a ja płacę za resztę?
Takie pytania powtarzają się regularnie niezależnie od tego czy mowa o związku mieszanym, czy nie.

Nowy rok, nowy początek, nowe plany… to chyba dobry moment, żeby poświęcić chwilę na rozmowę o zarządzaniu budżetem.

Pieniądze stanowią na tyle częsty powód konfliktów w parze, że kłótnie o nie są wręcz przysłowiowe. Wynika to z faktu, że ludzie wchodząc w związek, wnoszą do niego swoje – często sprzeczne – oczekiwania, wyobrażenia, preferencje i sposoby funkcjonowania dotyczące wszystkiego: od zarządzania finansami, po sposób wieszania prania – a to pierwsze jest dla większości ludzi po prostu ważniejsze. I z tego powodu naprawdę warto przedyskutować dogłębnie temat przyszłego zarządzania pieniędzmi zanim podejmiemy Ważne Życiowe Decyzje.

Z racji swojej specyfiki, związki mieszane są narażone na konflikty na tle finansowym być może nawet bardziej niż inne. Poglądy na temat zarabiania i wydawania pieniędzy (jak i na wiele innych rzeczy) zaczynają się bowiem kształtować już młodości, w domu rodzinnym, a jak łatwo się domyślić: w różnych kulturach podejście do tego aspektu życia bardzo się różni.

Zawsze powtarzam, że człowiek po to ma rozum, żeby przeanalizować różne rzeczy, które mu wpojono i świadomie je przyjąć lub odrzucić, ale prawda jest taka, że nie każdy to robi. Dlatego wiążąc się z osobą wychowaną w innym kręgu kulturowym, warto być świadomym problemów z którymi możemy się zetknąć.

Jest wiele kultur, w których od dzieci (zwłaszcza mężczyzn) oczekuje się wspierania finansowo rodziców lub/i rodzeństwa – szczególnie młodszego i płci żeńskiej. W kulturze muzułmańskiej, z kolei, bardzo często mężczyzna jest odpowiedzialny za utrzymanie domu, podczas gdy kobieta swoje ewentualne zarobki zachowuje dla siebie (co dla mnie byłoby nie do przyjęcia, ale akurat chyba wielu Polkom się podoba, na zasadzie kontrastu do popularnego u nas modelu, w którym kobieta zarówno zarabia na dom jak i się nim zajmuje). Dodatkowo członek rodziny żyjący w Europie jest często postrzegany jako bogaty (nawet jeśli wcale tak nie jest, do czego nie każdy jest chętny się przyznać). Rodziny emigranta miewają rozbuchane oczekiwania materialne, a sam emigrant: poczucie, że powinien je zaspokajać. Czasem potrafi to przybierać dość skrajne formy: pieniądze wysyłane są w sekrecie przed żoną, listy życzeń obejmujące nowe smartfony, telewizory i markowe ubrania, a wszystko to kosztem nowej rodziny. Sprawa robi się jeszcze bardziej zagmatwana, gdy dodamy do tego, typowe ostatnio w Polsce, wielomiesięczne oczekiwanie na kartę pobytu umożliwiającą legalne podjęcie pracy, w którym to okresie facet raczej nie zarabia, co niekoniecznie jednak przeszkadza mu chcieć wysyłać pieniądze do domu. Nie mówiąc już nawet o sytuacjach, kiedy cała rodzina bierze udział w oszustwie wspierając wizowca, który łowi Europejkę, mającą stanowić źródło papierów i gotówki.

Te wszystkie rzeczy nie muszą być naturalne i oczywiste dla przeciętnej Polki. Kulturowo wpojona konieczność utrzymywania młodszych niepracujących sióstr, wspierania rodziców, czy obdarowywanie krewnych i znajomych królika masą prezentów przy każdej wizycie, niekoniecznie jest czymś domyślnym w naszym kręgu kulturowym. Nie zrozumcie mnie źle: nie mówię, że Polacy nie pomagają rodzinom, bo na pewno wiele osób pomaga, jednak presja oczekiwań może być nieco innego kalibru. 

I dlatego w związku multi-kulti tak ważne jest omówienie wizji zarządzania budżetem i nakreślenie jasnych, akceptowalnych dla obu stron zasad. Ale nie tylko związków mieszanych to dotyczy! Ustalenie wspólnego, zadowalającego oboje sposobu zarządzania pieniędzmi jest ważne dla każdej pary.

Wspólny budżet w kilku krokach

Zrobić budżet to wskazać swoim pieniądzom, dokąd mają iść, zamiast się zastanawiać, gdzie się rozeszły.

JOHN C. MAXWELL

Wspominałam kiedyś, że jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiliśmy z Szalonym Naukowcem decydując się na wspólne zamieszkanie, było ogarnięcie równego i sprawiedliwego podziału obowiązków domowych. Drugą z takich rzeczy było opracowanie zasad i funkcjonowania domowego budżetu. Od tamtego czasu minęło z 6 lat* i sporo się pozmieniało, przetestowaliśmy po drodze kilka różnych opcji w zależności od stopnia zaawansowania naszego związku i w efekcie udało nam się wypracować system, który według mnie jest optymalny dla wspólnego budżetu dwóch pracujących osób. Pozwala razem kontrolować wydatki, zapewnia przejrzystość i jasność, ale też pewien zakres niezależności. 

*od kiedy pierwszy raz pisałam tego posta minęły jakieś dwa lata

Oto przepis:

  1. Krok pierwszy: spis wspólnych wydatków. W tym kroku zastanawiamy się nad tym za jakie rzeczy chcemy płacić wspólnie, a za jakie nie. Nie ustalamy jeszcze konkretnych kwot, tworzymy tylko listę tego wszystkiego, co uważamy za wspólne wydatki. To jest najważniejszy etap jeśli chodzi o podejście koncepcyjne. Bo o ile rachunki, czy zakupy spożywcze raczej intuicyjnie trafią tu od razu, to co z wydatkami na lekarzy, ubrania, hobby, wyjścia, ewentualnym pomaganiem rodzinie itd? To jest też moment żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcemy razem oszczędzać?
    W naszym przypadku do wspólnego koszyka wpadają np. rachunki, wydatki domowe (zakupy) i medyczne, wspólne wyjścia, kocie żarcie, czy oszczędności
  2. Krok drugi: przypisywanie kwot. Ten krok może zająć trochę czasu, zwłaszcza jeśli wcześniej nie prowadziło się żadnych analiz wydatków. Chodzi tu o to, żeby każdej pozycji z listy stworzonej w kroku 1, przypisać konkretną sumę. Z rachunkami to proste, ale inne rzeczy mogą wymagać przegrzebania historii konta. Zastanawiamy się ile co miesiąc wydajemy na rzeczy z naszej listy. Na przykład: jak często zamawiamy kocią karmę i żwirek? Raz na 2 miesiące za ok 300zł? Świetnie – notujemy. Codziennie robimy drobne zakupy w żabce za ok 50zł plus raz na miesiąc większe w Auchan? – notujemy sumę. I tak dalej.
    Potem zastanawiamy się ile chcemy zaoszczędzić w ciągu roku. Warto tu pomyśleć o swoich celach: Remont? Podróż na Bali? Wkład własny pod kredyt? Im lepiej wiemy na co chcemy przeznaczyć oszczędności i – co za tym idzie – ile ich będzie trzeba, tym lepiej. Dzielimy to przez 12 i zapisujemy. Ta wartość jeszcze nie będzie ostateczna, bo oszczędności zawsze są wypadkową tego co chcemy i tego co możemy, więc będziemy do niej jeszcze wracać.
    Tutaj uwaga techniczna: mając wiele wydatków, które pojawiają się regularnie, ale rzadziej niż co miesiąc: np. leki, karta miejska, opłaty za gaz i prąd (u nas są dwumiesięczne), możemy sobie je albo uśrednić (300zł co dwa miesiące = 150zł na miesiąc), albo podzielić miesiące na takie, w których wydajemy więcej i takie, w których wydajemy mniej. Ewentualnie próbować rozłożyć wszystko tak, żeby się balansowało.
    Na koniec sumujemy sobie wszystko co spisaliśmy. Powiedzmy, że wyszło nam 4000zł miesięcznie plus 3000 oszczędności.
  3. Krok trzeci: podział i część własna. Kiedy mamy już prognozowaną sumę miesięcznych wydatków, pora się nimi podzielić i zobaczyć co zostało. Można to zrobić różnie, my stosujemy podział proporcjonalny do zarobków. Powiedzmy, że zarabiamy po równo: wychodzi nam zatem 2000 i 1500 czyli 3500zł na osobę.
    Teraz pora na wielkie sprawdzam – jak to się ma do tego, ile zarabiamy? To co zostaje (jeśli coś zostaje), to część własna. Naturalnie im więcej rzeczy włączamy do części wspólnej, tym mniejszej będziemy potrzebować części własnej. W moim przypadku sprowadza się ona do prezentów, mejkapu i książek. Szalony Naukowiec ze swojej opłaca jeszcze część wydatków związanych z odwiedzaniem rodziny.
  4. Krok czwarty: tuning. Jeśli nie przesadziliśmy w kroku 2, w tej chwili mamy szkielet planu finansowego, an który składa się kwota przeznaczona na wydatki wspólne, na oszczędności i na wydatki własne. Teraz pora na ostatni tuning, czyli na zbalansowanie tych wartości – szczególnie drugiej i trzeciej. Część własna wyszła niepotrzebnie duża? Może warto zaoszczędzić trochę więcej? A może odwrotnie: okazała się niewystarczająca? Łapiecie o co chodzi.
    Protip: na tym etapie lepiej nie ciąć za bardzo zaplanowanych wydatków – większość osób podczas robiąc taki plan po raz pierwszy bywa nadmiernie optymistyczna i ma skłonność do niedoceniania jak łatwo potrafią rozpływać się pieniądze. Zwłaszcza przy tych wszystkich podwyżkach cen i galopującej inflacji.
  5. Krok piąty: realizacja i feedback. Kiedy już ustalimy ostateczne kwoty, nie pozostaje nic innego jak przejść do realizacji. Wg mnie przy takim modelu, jak ten, najlepiej sprawdza się układ: konto wspólne plus dwa konta indywidualne i jedno oszczędnościowe, który pozwala na najwygodniejsze operowanie wspólnymi vs własnymi środkami. Pozwala też na łatwe śledzenie wydatków – co prowadzi nas do ostatniego elementu całego procesu czyli do informacji zwrotnej. Po miesiącu, dwóch lub trzech konieczne będzie skonfrontować plan z faktami i sprawdzić, czy aby na pewno nasza wizja za bardzo nie odbiegła od rzeczywistości – i oczywiście nanieść zmiany jeśli jest taka potrzeba.
    Spokojnie, to całkiem normalne, że na początku nie wszystko udało się ocenić i zaplanować dokładnie.

To co z tym wysyłaniem?

Zapowiadałam, że jeszcze do tego wrócimy, więc proszę: temat wysyłania rodzinie pieniędzy przez Faceta z Importu, zawsze wzbudza sporo emocji i gorących dyskusji. Zdania są bardzo podzielone, usłyszymy na przykład: Żona i dziecko powinny być pierwsze; jak można matce nie pomóc; dawanie hajsu pazernym pasożytom jest nieakceptowalne; dla nich rodzina [pochodzenia] zawsze będzie najważniejsza; nie pozwalam na wysyłanie pieniędzy; gdyby mój facet oczekiwał, że przestanę pomagać mamie, musielibyśmy się rozstać.

Kto ma rację?
Wiążąc się z cudzoziemcem trzeba pamiętać, że jego ewentualna chęć wspierania finansowo rodziny jest zupełnie normalna. W wielu krajach system emerytalny jest bardzo słaby albo nie ma go wcale, podobnie z publiczną opieką zdrowotną. Dostęp do edukacji też bywa kosztowny, a udział kobiet w rynku pracy: kulturowo utrudniony. Twój chłopak czy mąż ma prawo chcieć pomagać rodzinie, zwłaszcza, że – jak wspomniałam wyżej – być może w kulturze, z której pochodzi jest to standard i jest to od niego oczekiwane. Ma prawo nawet chcieć mieszkać w klitce i jeść byle co, po to żeby wysyłać kilkaset euro miesięcznie do domu. Ma prawo chcieć wozić drogie prezenty, nawet tylko po to, żeby się pokazać.
Ale związek tworzą dwie osoby i obie muszą się w nim czuć dobrze. Inaczej to po prostu nie ma sensu.

Nie musisz się godzić na nic, co ci nie pasuje, w imię różnic kulturowych i tego, że „oni tak mają”.

Masz prawo mieć swoje potrzeby i masz prawo oczekiwać, że rodzina którą wy (s)tworzycie będzie na pierwszym miejscu. Masz prawo chcieć mieszkać wygodnie, jeść smacznie, a nawet chodzić na randki i wyjeżdżać na wakacje. Nazwijmy takie oczekiwania naszą kulturą.

Jest wiele rodzin, które nie mają żadnych oczekiwań materialnych, a wręcz pomagają dzieciom na emigracji. Są takie, które mają problemy finansowe, zdrowotne itd, a są i takie, które po prostu chcą kasy i przedmiotów, na które mogłyby zarobić same. Są faceci (lub kobiety) z importu, którzy nic nie dają, są tacy, którzy robią to czasami i tacy, którzy robią to często i szczodrze. Analogicznie: są partnerki (partnerzy), które chętnie się angażują się w takie wsparcie i osoby kompletnie temu przeciwne.
Widzicie już do czego zmierzam? Czasem te dążenia po prostu są nie do pogodzenia. Można dyskutować, kto ma rację, porównywać kupowanie mamie leków lub siostrze smartfona z zabieraniem żony na randkę i przerzucać się rożnego rodzaju argumentami. Problem w tym, że nie ma dobrej odpowiedzi. Jedyne co można zrobić to otwarcie rozmawiać, poznać potrzeby i plany drugiej osoby i próbować wypracować rozwiązania, które zadowolą oboje.

Ewentualnie znaleźć kogoś bardziej kompatybilnego.