
Ostatnio ktoś mi powiedział, że schowałam się cała w krzakach, a na blogu nie ma nic marokańskiego.
I wiecie co? Taka jest prawda. Odnalazłam na nowo dawną pasję, która mnie (w tym momencie) uszczęśliwia. Krzątanie się dookoła roślin, doglądanie ich, obserwowanie jak rosną, czytanie o nich – no i kupowanie nowych oczywiście – sprawia mi radość i zajmuje ostatnio sporo mojego czasu. Co przekłada się naturalnie na moją aktywność na IG (a dla tych, którzy nie śledzą mnie na IG i właśnie poczuli się nie w temacie: wrzucę parę zdjęć na końcu tego posta).
Wracając do komentarza wyżej: pomyślałam sobie wtedy, że my po prostu nie robimy niczego marokańskiego, wiec czemu miałabym pisać na siłę? Przecież nie o to w tym chodzi.
Celem tego bloga od początku było pokazywanie okruchów naszego życia takim jakie jest. A tak się składa, że narodowość mojego męża po prostu nie gra w nim kluczowej roli. Tak, oczywiście, fakt, że tworzymy związek mieszany, ja pochodzę z Polski, a on z Maroka jest jakąś tam częścią naszego życia. Czasami wywołuje we mnie przemyślenia i refleksje, czasami mnie czegoś uczy czy wystawia na nowe doświadczenia. To jest fajne, ciekawe, pouczające i rozwijające. Ale w żaden sposób nas ani naszego życia nie definiuje ani nie wyznacza.
Przede wszystkim jesteśmy Basią i Szalonym Naukowcem, a nie Polką i Marokańczykiem. Żyjemy po swojemu i to nasze życie jest tak naprawdę zupełnie normalne.
A w pandemii także trochę nudne.
Pracujemy, oglądamy filmy i seriale (głównie amerykańskie), czytamy, gramy w gry wideo (no dobra, on gra), Marzymy o podróżach, tęsknimy za życiem towarzyskim (a w normalnych czasach podróżujemy i spotykamy się ze znajomymi), czasem się kłócimy, czasem dyskutujemy do 4 rano (tak było wczoraj). Nie obchodzimy Ramadanu ani Wielkanocy, za to ubieramy choinkę, mamy cale pudło dekoracji na Halloween. W ważne dla nas daty chodzimy na sushi i otwieramy dwie butelki wina, bo każde z nas lubi inne. Nie gotujemy ani za często ani po polsku, ani po marokańsku (chociaż czasem trafi się kiełbasa z grilla, czy danie z soczewicy), chętnie próbujemy jedzenia z różnych zakątków świata. Nie pijamy codziennie marokańskiej herbaty. Ani wódki.
Wyznajemy podobne wartości, mamy zbliżony światopogląd i przekonania. Zupełnie niezależnie od tego, że pochodzimy z różnych krajów. Nikt nie jest o nikogo zazdrosny, nikt nikogo nie kontroluje, nikt nikomu nie dyktuje jak ma się zachowywać czy ubierać. Nikt nie ma problemu, kiedy druga osobą wychodzi sama czy ze znajomymi – także jeśli ci znajomi są przeciwnej płci (bo serio, jakie to ma znaczenie).
I nie zrozumcie mnie źle, nie próbuję nas tutaj kreować na parę, która nie ma żadnych problemów. Mamy problemy, jak każdy. Czasem się kłócimy, czasem się do siebie nie odzywamy, czasem zmagamy się z trudnymi decyzjami i wyborami, a czasami (może nawet często) z małymi upierdliwościami. Tylko że to wszystko są normalne rzeczy jak w każdym związku. Talerz wstawiony do zlewu po raz milionowy bez zalania; kocie kłaki na kołdrze, które kogoś wkurzają, (podczas gdy ktoś inny wpuszcza kota do łóżka); ktoś kogoś akurat nie słuchał; ktoś nie rozwiesił prania; koszty remontu wykraczają poza wcześniej planowane ramy; ktoś musi podjąć ważną i trudną decyzję zawodową.
Normalne, zwykłe życie.
Także nawet gdybym chciała pisać wam tutaj o egzotyczności, marokańskości czy nawet wyzwaniach związku mieszanego – po prostu często nie mam o czym. Naprawdę.
I w pewnym sensie o to w moim blogu właśnie chodzi, wiecie? O to, że związek to przede wszystkim dwie osoby i to co każda z nich ma w głowie.
Więc moi drodzy: sorry, not sorry. Nic na siłę.
Ale jeśli tęsknicie za marokańskością, mam dla was wiadomość:
Niedługo moja szwagierka wychodzi za mąż, więc szykuje się kolejne Wielkie Marokańskie Wesele. Jeśli tylko uda mi się tam dotrzeć i nie umrę z gorąca (trzymajcie kciuki za obie te rzeczy, bo to ma być koniec czerwca…), na pewno z chęcią pokażę wam jak to wygląda z perspektywy gościa (co będzie dla mnie bardzo miłą odmianą). Będzie marokańska muzyka, marokańskie jedzenie, Panna Młoda w księżniczkowych takchitach (nie wiem jeszcze ilu) migocząca od biżuterii, lektyki. A no i bonus: tym razem Pan Młody jest z importu. Więc będzie ciekawie.
No dobra, a na koniec, dla tych, którzy mnie nie śledzą na IG albo sledzą ale po prostu lubią oglądać roślinki:





