Dzień inny niż wszystkie (dni izolacji)

Ponad 2,5 miesiąca pracuję z domu i w tym okresie zaliczyłam chyba większość możliwych stanów emocjonalnych pod adresem tej sytuacji. Od głębokiej niechęci („nie znoszę pracy z domu, niewygodnie mi, tęsknię za swoim zespołem”), przez hedonistyczny, podszyty lenistwem entuzjazm („uwielbiam wstawać 5 min przed rozpoczęciem pracy, jeździć na rowerze stacjonarnym słuchając szkoleń i nie musieć układać co rano włosów”), po ogólne znudzenie („ależ nudno, nic się nie dzieje, każdy dzień jest dokładnie taki sam”).

Cóż, dzisiejszy nie był. 
Wyobraźcie sobie, że okres, kiedy ludzie unikają wychodzenia z domów, a wiele osób funkcjonuje w trybie często przymusowego Home Office – ten właśnie okres administracja mojego budynku uznała za optymalny na wielogodzinne odcięcie prądu celem dokonania wymiany jakiegoś Ważnego Ustrojstwa. Wspomniane wiele godzin oczywiście miało miejsce w środku dnia, a nie – na przykład – po południu lub w nocy, a kartka je zwiastująca pojawiła się cały DZIEŃ wcześniej. Jako, że z Szalonym Naukowcem nadal się izolujemy, a ponadto pracujemy (obowiązkowo) z domu, nie mieliśmy szczęścia jej zobaczyć wcześniej. W związku z tym o braku prądu przekonałam się dokładnie w momencie, kiedy próbowałam się zalogować do swojego wirtualnego biura.
Na szczęście mogłam spakować się i pojechać do rodziców aby korzystając z ich prądu i wifi dalej ratować świat w swojej korporacji. 
Ale wiecie co? Jeden dzień wystarczył. Już nie jestem znudzona pracą z domu (na swoim krześle, w swoim salonie, w swojej ciszy, spokoju i braku dymu cygarowego). Ba, myślę o tym niemal z radością.

Kwarantanna dzień 69

Są tacy dla których kwarantanna jest ciężkim i stresującym przeżyciem. Są tacy, których życie właściwie się nie zmieniło. Są też tacy, którzy starają się spożytkować ten czas jak najlepiej – na przykład na ćwiczenia, rozwój osobisty czy odkrywanie w sobie nowych talentów (choćby do pieczenia chleba, jak pewna znana mi osoba).
Ja natomiast wykorzystuję okres kwarantanny do badań nad frapującym mnie przez poprzednie lata zagadnieniem: jak mój kot spędza dnie. Okazuje się, że w szalenie zróżnicowany sposób.

Jeśli do końca tej pandemii nie zostanę wdową oskarżoną i zabójstwo w afekcie, to zapewne zostanę porzucona przez łysego męża.

Od kilku tygodni powtarzającym się motywem narzekań w naszym domu jest nieokiełznany busz na jego głowie. Ci, którzy mieli do czynienia z włosami z północnej Afryki, wiedzą, że to może być nie lada problem, a w tym przypadku sytuacja robi się alarmująca.
W końcu Kolega Małżonek zdecydował się na zakup maszynki do strzyżenia włosów. Wczoraj spędziliśmy więc całkiem sporo czasu przeglądając, porównując i wybierając modele.
I w końcu się udało!
Decyzja podjęta, model wybrany, koniec udręki na horyzoncie!
I co w tym momencie postanowił zrobić mój mąż? Otóż uznał, że skoro i tak w Wielkanoc nikt nie zacznie realizować zamówienia, on sobie poczeka.
I poczekał. Poczekał tak skutecznie, że ten model, a także 2 inne które brał pod uwagę, zniknęły ze sklepu.
Najwyraźniej maszynki do strzyżenia sa nowym papierem toaletowym i drożdżami.
A ja przeczuwam że zbliża się nocna interwencja przy pomocy maszynki do golenia

Jeśli do końca tej pandemii nie zostanę wdową oskarżoną o zabójstwo w afekcie, to będzie wielki sukces.

Wczoraj pod wieczór wybraliśmy się na zakupy (a co! Oboje mamy już dość siedzenia w czterech ścianach). Premierowo w bawełnianych maseczkach wielokrotnego użytku. Jak powszechnie wiadomo te maseczki trzeba regularnie prać (lub prasować), tak więc po powrocie wrzuciłam je do umywalki wypełnionej gorącą wodą z mydłem żeby się tam namoczyły.
No i tak jakby o nich zapomniałam.
Do momentu, kiedy idąc myć zęby znalazłam je porzucone na brzegu umywalki, gdzie pozostawił je mój mąż bo „nie wiedział co będę chciała z nimi zrobić”.

Chciałam nimi, kochany mężu, ozdobić choinkę.

Covidowe refleksje

Dziś mijają 4 tygodnie od kiedy pracuję z domu i wychodzę tylko do sklepu, paczkomatu i do lekarza – a to wszystko raz na kilka dni. Dziś także jest dzień, kiedy miałam się pakować na wyjazd do Barcelony – prezent urodzinowy dla mojej mamy. A w zasadzie: drugie podejście do prezentu urodzinowego, bo już rok temu musieliśmy go odwołać ze względu na chorobę.
Trochę zaczynam mieć już dość tej izolacji i tego dnia świstaka. Nie zdziwię się jak w którąś sobotę wstanę i zaloguję się do pracy zdalnej bo przestanę ogarniać jaki jest dzień tygodnia, bo te wszystkie dni są teraz niemal identyczne.
Staram się jednak nie popadać w zły nastrój i się nie zamartwiać. Staram się nie myśleć o negatywach, tylko skupiać się na pozytywach. Bo przecież inni mają gorzej.
My tak naprawdę jesteśmy w bardzo komfortowej, wręcz uprzywilejowanej sytuacji: nie utknęłam w domu sama, mąż zdążył wrócić z Maroka zanim pozamykali granice. Ani jego ani moja sytuacja zawodowa nie jest zagrożona, a natura pracy umożliwia wykonywanie jej z domu, a powierzchnia naszego mieszkania pozwala procować w dwóch oddzielnych pomieszczeniach i nie wchodzić sobie w drogę. Jednocześnie lubimy się na tyle, że spędzanie całego czasu w tych samych czterech ścianach nie jest problemem. Potrafimy się razem dobrze bawić, a jednocześnie nauczyliśmy się jasno dawać znać, gdy któreś potrzebuje czasu dla siebie. Za oknami mamy ładny skwer, który się robi zielony. Nasza rodzina jest zdrowa i (w większości) bezpieczna. Mamy internet, netflixa i kindla, dobrze zaopatrzoną kuchnię, w której mąż odkrywa nowe talenty, a także stepper i rower stacjonarny, które pozwalają nie zamieniać się w ziemniaka. Nie mamy żadnych chorób, które wymagałyby interwencji medycznej ani żadnych pilnych, a odwołanych badań lekarskich. Nie mamy dzieci, które świrują w domu z nudów i które trzeba – po pracy – prowadzić przez e-lekcje.
Doceniam to wszystko i nie narzekam, serio!
Tylko czasami trochę mi szkoda, że nie mogę codziennie oglądać jak rozwijają się pąki na krzaku bzu koło furtki, że jednak nam (zwłaszcza mamie) ta Barcelona znowu przejechała koło nosa. No i że w tej chwili, poza mężem, całe moje relacje międzyludzkie sprowadzają się do literek na monitorze.
Nigdy nie miałam bardzo bogatego życia towarzyskiego, wolałam raczej niewielkie grono bliskich osób niż masę znajomych, ale (może właśnie dlatego) jest ono dla mnie ważne. Kiedyś myślałam, że jestem w stanie przenosić relacje ze świata rzeczywistego do wirtualnego bez problemu i bez szkody dla nich – teraz widzę, że nie miałam racji. Czytałam ostatnio taki artykuł, o wpływie izolacji i samotności na psychikę i na zdrowie fizyczne (który jest dla mnie dość oczywisty), ale także o tym, jak dla naszego mózgu mają się do siebie relacje wirtualne do realnych. Okazuje się, że nie są wcale równorzędne!
„Nasz mózg ma ograniczone możliwości w zakresie rozwiązywania problemów i regulacji emocji, mówi Coan, który opowiada na swoich zajęciach o tym, dlaczego ludzie trzymają się za ręce. Intensywna socjalizacja służy właśnie rozwijaniu tych możliwości naszego mózgu. Kiedy przebywamy w towarzystwie innych ludzi, nawet jeśli stoją dwa metry od nas, mózg przetwarza wszelkiego rodzaju informacje dużo skuteczniej niż kiedy jesteśmy sami lub nawiązujemy kontakt za pośrednictwem telefonu czy ekranu. „Na ogół preferujemy kontakt na żywo”, tłumaczy Coan. „To biologiczna reguła zwana ekonomią działania. Mózg chce osiągać swoje cele najmniejszym możliwym kosztem, a przebywanie w towarzystwie innych ludzi obniża te koszty niemal w każdym przypadku.” Coan odkrył, że samo trzymanie ukochanej osoby za rękę łagodzi lęk […]. Dotyk wycisza aktywność emocjonalną mózgu a nawiązywanie kontaktu w trybie wideokonferencji wymaga od niego dodatkowej pracy w celu osiągnięcia tego samego skutku.”
/tłumaczenie za Laboratorium Psychoedukacji/
Cały artykuł znajdziecie tu:
https://www.newyorker.com/news/our-columnists/how-loneliness-from-coronavirus-isolation-takes-its-own-toll?fbclid=IwAR1Cz3Q-DGhK64nugN_hEsZVsOrsIZ-De_ABuw0JeHVvCJRL1hbZ88LfO14
No ale wracając do skupiania się na pozytywach: dziś przyszło mi do głowy, że w tych okolicznościach przynajmniej nie trzeba obchodzić zbliżających się świąt żeby ucieszyć rodzinę.

 
A co do bzu, robię mu zdjęcie za każdym razem, gdy go mijam. Jemu pandemia w niczym nie przeszkadza.

Życie w czasach zarazy, czyli jak przetrwać koronawirusa i nie zwariować. Część 2 – dbaj o siebie

.
Nie będę się tu wymądrzała o tym jak unikać zakażenia, jak robić zakupy, czy myć je przed włożeniem do szafek, ani czy nosić maseczki. Jest mnóstwo bardziej kompetentnych źródeł na ten temat.
Chciałabym się skupić na samopoczuciu psychicznym. Obecna sytuacja jest trudna dla większości z nas: przymusowe uziemienie w domu i – wynikająca z tego – zmiana trybu życia; lęk o zdrowie swoje i najbliższych, a także separacja od nich i tęsknota; dla wielu osób (tymczasowa?) utrata pracy i upadki biznesów oraz idące za tym problemy finansowe; poprzekładane (bezterminowo) badania i procedury medyczne; poodwoływane plany wyjazdowe, wesela, uroczystości rodzinne; ogólny niepokój i obawa o przyszłość.
Łatwo w tych warunkach popaść w stan stresu, lęku, chandry, czy nawet depresji. Dlatego w tym okresie warto szczególnie zadbać o swoje morale.
Poniżej opiszę kilka rzeczy, którymi według mnie można sobie pomóc – może uznacie je za skuteczne i warte wypróbowania, może nie. Najważniejsze to znaleźć najbardziej adekwatną do własnych potrzeb metodę i pamiętać, że to nie jest wyzwanie ani zadanie do wykonania. Nie musisz wykorzystać okresu izolacji żeby schudnąć 10 kilo, zbudować mięśnie brzucha, pomalować kuchnię, wysprzątać piwnicę i co tam jeszcze masz na swojej liście. Możesz oczywiście zrobić te rzeczy, jeśli sprawią, że poczujesz się lepiej (i zaraz o tym napiszę), ale jeśli nie: nie katuj się wymaganiami, wyrzutami i poczuciem winy. To nie o tu chodzi.
Po tym wstępie, przejdźmy do rzeczy, które w moim odczuciu mogą pomóc:
1. Ruch

Apka w telefonie mówi mi,że w czasach PK (Przed Koronawirusem, dzięki Los Kudłaczos) dziennie robiłam średnio 5-8 tysięcy kroków. Oczywiście obecnie nie ma za bardzo mowy o długich spacerach. Warto pamiętać, że nasze ciało (i głowa) potrzebują ruchu. Masz rowerek, stepper lub orbitreka? Wskakuj! Nie masz? Może warto pomyśleć o jakimś treningu online? Jest wiele płatnych i darmowych opcji od Fitness Blendera po programy Ewy Chodakowskiej.
Ja staram się codziennie zrobić 7-10 tysięcy kroków na stepperze (jeśli praca na to pozwala, próbuję wyrabiać te kroki regularnie po trochu przez cały dzień, co jakby imituje normalność) i co drugi dzień przejechać parę km na rowerze. Dzięki temu nie czuję się na koniec dnia odrętwiała i sztywna, mimo, że nie ruszyłam się z domu.
2. Organizacja dnia.
Siedzenie cały dzień w domu sprzyja poczuciu oderwania od rzeczywistości, zwłaszcza jeśli ktoś nie pracuje. Wszystkie godziny są takie same, dni zlewają się w jedno… Dlatego warto stworzyć sobie ramowy plan dnia: pilnować mniej-więcej (bo w końcu nie jesteśmy w więzieniu) regularnych pór capstrzyków i pobudek; utrzymywać stałe pory przeznaczone na pracę, relaks, hobby, ruch i posiłki.
Zalew informacji o postępach epidemii i wszystkie materiały o maseczkach, dezynfekcji opakowań makaronu może generować stres i niepokój u każdego. Jeśli u ciebie też, ustal sobie konkretne momenty w ciągu dnia, kiedy będziesz przeglądać wieści ze świata i zapoznawać się z nowymi doniesieniami – i na tym poprzestań.
3. Znajdź sobie zajęcia.
Nie wiem, jak wy, ale ja zawsze bardzo lubiłam leniwe weekendy, kiedy wstawało się z kanapy tylko do kuchni. Myślę, że lubiłam je tak bardzo dlatego, że trafiały się raczej rzadko. I wiece co? Na koniec takiego weekendu nawet cieszyłam się na poniedziałek. Na dłuższą metę zaleganie na kanapie i nicnierobienie niezbyt dobrze wpływa na moje samopoczucie i myślę, że nie jestem w tym odczuciu odosobniona. Jeśli macie podobne odczucia, fajnie jest znaleźć sobie coś co nas zajmie i przy okazji odciągnie myśli od niebezpiecznych rewirów.
Niezależnie od tego, czy pracujesz z domu, czy koronawirus pozbawił cię zajęcia, na pewno masz sporo wolnych godzin, które warto jakoś zagospodarować inaczej niż przeglądając fejsika czy instagrama i odświeżając strony z wiadomościami. Masz do nadrobienia zaległości serialowe, książkowe i filmowe? Może półce kurzą się od dawna podręczniki do nauki języka? Odkładana od dawna nauka gotowania z youtubem; zaległe porządki w szafie; gry wideo albo gry w planszówki online (można pograć ze znajomymi, z którymi nie możemy się widywać); kurs albo szkolenie przez internet czy wirtualna wizyta w muzeum – jest ich teraz dużo i wiele jest dostępnych za darmo. Wiedzieliście, na przykład, że można się wybrać na wirtualną wystawę poświęconą kotom w historii sztuki?
Wiele osób uważa kolorowanki dla dorosłych, malowanie po numerach, puzzle, pracę w ogrodzie (czy na balkonie) za relaksujące. A może jest jeszcze coś innego, co zawsze chciałaś porobić, ale brakowało na to wolnej chwili?
Jak pisałam na początku – to są tylko pomysły na coś co ma pomóc poprzez zajęcie czasu i myśli i ewentualnie zadbanie o samorozwój, a nie konkurs na Królową Produktywności Podczas Izolacji. Jeśli nie masz ochoty albo siły znajdować sobie zajęć – to też jest ok, nie ma potrzeby wywierać na siebie presję.
3. Zadbaj o siebie.
Wszyscy już się pośmialiśmy z memów o tym, jak to po dwóch tygodniach kwarantanny mąż zobaczy jak jego żona wygląda naprawdę. Coś w tym jest, bo niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie spędził całego dnia w piżamie i bez prysznica. I ogólnie spoko, ale przy wielu, wielu dniach w domu, to niekoniecznie jest dobry kierunek
To że nie możesz wychodzić, nie znaczy, że dbanie o siebie straciło sens. Izolacja nie powodem żeby przestać depilować nogi, nakładać odżywkę na włosy, dbać o paznokcie i uskuteczniać wszystkie inne zabiegi pielęgnacyjne, jakie masz w zwyczaju. No, prawie wszystkie, rzęs raczej sama sobie nie zrobisz, ale już jeśli nie wyobrażasz sobie życia bez hybrydy na paznokciach, to może być dobry moment, żeby zamówić zestaw do ich robienia i – a nuż – odkryć nowe hobby? Nic też nie stoi też na przeszkodzie, żeby robić sobie co rano makijaż i fryzurę, jeśli to pomaga ci się poczuć się normalnie i „jak człowiek”.
Zmierzam do tego, że poczucie bycia „zapuszczoną” zazwyczaj nie wpływa za dobrze na samopoczucie, prawda? A naszym celem jest tutaj zadbanie, by mimo warunków było ono jak najlepsze. Z drugiej strony, jeśli (jak ja) nie lubisz układać włosów do pracy: korzystaj i nie układaj. 
A wy jak sobie radzicie z tym wszystkim?

Życie w czasach zarazy, czyli jak przetrwać koronawirusa i nie zwariować. Część 1.

Dość długo miałam spory dystans do koronawirusowej paniki, ale ostatnich kilka dni sprawiło, że doszłam do wniosku, że sytuacja jest poważna, a przykład Włoch pokazuje, co może się stać, gdy podejdzie się do niej zbyt lajtowo. A wygląda na to, że w Polsce ma szansę być dużo gorzej: chyba wszyscy czytaliśmy o szokująco małej ilości testów i o bardzo słabym przygotowaniu szpitali – choćby pod względem zasobów takich jak stroje ochronne, nie mówiąc już o miejscach na OIOMie. Nie jestem specjalistą od epidemiologii czy wirusologii, ale czytam oficjalne źródła, statystyki, newsy i zalecenia i bardzo wierzę, że trzeba zrobić wszystko co się da, żeby osłabić/spowolnić rozprzestrzenianie się wirusa.
Dlatego od czwartku oboje z Szalonym Naukowcem siedzimy w domu i ograniczamy wszystkie wyjścia i interakcje społeczne oraz – ogólnie – kisimy się we własnym sosie. Oboje mamy to szczęście, że możemy pracować zdalnie, ale o ile on całkiem to lubi: ja wręcz przeciwnie. Mimo, że od bodajże dwóch lat mam taką możliwość i od czas do czasu z niej korzystam: nie przepadam za tym. Przede wszystkim ze względów zawodowych (nad którymi nie będę się w tej chwili rozwodzić), ale także dlatego, że chodzenie do pracy i wynikająca z niego struktura dnia są mi potrzebne dla higieny psychicznej. Podobnie z resztą jak w ogóle wychodzenie z domu i życie towarzyskie. Po dniu pracy zdalnej (zwłaszcza połączonym z weekendem w domu) zaczynam się często czuć jak wrastający w podłoże ziemniak (niezależnie jak niepoprawne z punktu widzenia biologii może być to porównanie).
Wiem, że dla wielu osób praca z domu i w ogóle siedzenie w nim nie jest problemem, ale dla wielu – tak jak dla mnie – może stanowić wyzwanie. Przygotowałam więc kilka rad jak jednak nie zamienić się z ziemniaka
Zacznijmy od kwestii pracy, jako że ona zajmuje nam połowę dnia.
Największym problemem (ryzykiem?) związanym z tzw Home Office jest zlanie się czasu pracy z czasem poza pracą. Aby tego uniknąć warto zastosować kilka rozwiązań:
1. Stanowisko pracy. W miarę możliwości warto zorganizować sobie miejsce przeznaczone tylko do pracy. Nie pracuj na kanapie, na której spędzisz potem resztę dnia ani w łóżku. To ani wygodne, ani dobre dla higieny pracy (także psychicznej). Jeśli nie możesz wygospodarować osobnego miejsca tylko do pracy i korzystasz na przykład ze stołu w salonie (jak ja) postaraj się zlikwidować stanowisko, po zakończonym dniu pracy.
2. Przedpracowe rytuały. Chodząc do pracy wykonujemy całą serię czynności, które przenoszą nas z trybu „dom” do trybu „praca”. Oczywiście najważniejsze jest fizyczne przeniesienie się z miejsca na miejsce, ale jako że przy pracy zdalnej nie wchodzi to w grę: warto zbudować sobie pewien rytuał, który umożliwi chociaż przeniesienie się mentalne. Nie proponuję tu nakładania makijażu i garsonki (chyba, że twoja praca zdalna wymaga videokonferencji), ale może prysznic, przebranie się w coś innego niż piżama, śniadanie i kawa? Poza tym warto trzymać się stałych godzin rozpoczynania (i kończenia) pracy: nawet jeśli nie ma to większego znaczenia dla twojego szefa i wykonywanych zadań.
3. Wyraźne granice (czasu) pracy. Po przeniesieniu się w tryb „praca” warto w nim pozostać przez czas, który masz zamiar na tę pracę poświęcić. Unikaj włączania telewizora, odpalania netfliksa czy (intensywniejszego niż gdy jesteś w biurze) korzystania z mediów społecznościowych. To pranie też nie musi być zrobione właśnie teraz. A gdy już ta 17 (czy któraś inna,) wybije: dobrze w jakiś wyraźny sposób zaznaczyć zakończenie dnia pracy. Niech to będzie coś więcej niż zamknięcie okienka aplikacji firmowej i zastąpienie jej okienkiem facebooka. Jeśli masz miejsce dedykowane tylko do pracy: posprzątaj je i opuść. Jeśli korzystasz z miejsca, służącego także do innych celów: tak jak pisałam w punkcie 1: zlikwiduj stanowisko pracy. Da ci to poczucie mentalnego zakończenia trybu „praca” i możliwość przejścia do trybu „dom”.
4. Ruch. W normalnych czasach wychodzisz z domu, może idziesz pieszo albo przynajmniej dochodzisz do przystanku czy samochodu. Chodzisz też po biurze i ogólnie zapewne poruszasz się sporo więcej niż w domu. Dlatego warto pilnować, żeby chociaż co godzinę wstać z krzesła, przejść się po mieszkaniu, może trochę porozciągać? Może masz piłkę na której możesz siedzieć zamiast krzesła? Czemu to jest ważne chyba nie muszę tłumaczyć (i nie chodzi tylko o punkt A poniższego mema)
Sytuacja, w której się znajdujemy wiąże się oczywiście nie tylko z pracą w domu, ale ogólnie siedzeniem w czterech ścianach, co na dłuższą metę może nie mieć dobrego wpływu na twoje samopoczucie. Na moje nie ma. W następnej części napiszę wam swoje przemyślenia jak radzić sobie z przedłużającym się uziemieniem w kontekście pozapracowym, a może też w związkowym.
A wy jakie macie sposoby na zachowanie higieny psychicznej i skuteczności podczas pracy z domu?