Dzień inny niż wszystkie (dni izolacji)

Ponad 2,5 miesiąca pracuję z domu i w tym okresie zaliczyłam chyba większość możliwych stanów emocjonalnych pod adresem tej sytuacji. Od głębokiej niechęci („nie znoszę pracy z domu, niewygodnie mi, tęsknię za swoim zespołem”), przez hedonistyczny, podszyty lenistwem entuzjazm („uwielbiam wstawać 5 min przed rozpoczęciem pracy, jeździć na rowerze stacjonarnym słuchając szkoleń i nie musieć układać co rano włosów”), po ogólne znudzenie („ależ nudno, nic się nie dzieje, każdy dzień jest dokładnie taki sam”).

Cóż, dzisiejszy nie był. 
Wyobraźcie sobie, że okres, kiedy ludzie unikają wychodzenia z domów, a wiele osób funkcjonuje w trybie często przymusowego Home Office – ten właśnie okres administracja mojego budynku uznała za optymalny na wielogodzinne odcięcie prądu celem dokonania wymiany jakiegoś Ważnego Ustrojstwa. Wspomniane wiele godzin oczywiście miało miejsce w środku dnia, a nie – na przykład – po południu lub w nocy, a kartka je zwiastująca pojawiła się cały DZIEŃ wcześniej. Jako, że z Szalonym Naukowcem nadal się izolujemy, a ponadto pracujemy (obowiązkowo) z domu, nie mieliśmy szczęścia jej zobaczyć wcześniej. W związku z tym o braku prądu przekonałam się dokładnie w momencie, kiedy próbowałam się zalogować do swojego wirtualnego biura.
Na szczęście mogłam spakować się i pojechać do rodziców aby korzystając z ich prądu i wifi dalej ratować świat w swojej korporacji. 
Ale wiecie co? Jeden dzień wystarczył. Już nie jestem znudzona pracą z domu (na swoim krześle, w swoim salonie, w swojej ciszy, spokoju i braku dymu cygarowego). Ba, myślę o tym niemal z radością.

Jeśli do końca tej pandemii nie zostanę wdową oskarżoną i zabójstwo w afekcie, to zapewne zostanę porzucona przez łysego męża.

Od kilku tygodni powtarzającym się motywem narzekań w naszym domu jest nieokiełznany busz na jego głowie. Ci, którzy mieli do czynienia z włosami z północnej Afryki, wiedzą, że to może być nie lada problem, a w tym przypadku sytuacja robi się alarmująca.
W końcu Kolega Małżonek zdecydował się na zakup maszynki do strzyżenia włosów. Wczoraj spędziliśmy więc całkiem sporo czasu przeglądając, porównując i wybierając modele.
I w końcu się udało!
Decyzja podjęta, model wybrany, koniec udręki na horyzoncie!
I co w tym momencie postanowił zrobić mój mąż? Otóż uznał, że skoro i tak w Wielkanoc nikt nie zacznie realizować zamówienia, on sobie poczeka.
I poczekał. Poczekał tak skutecznie, że ten model, a także 2 inne które brał pod uwagę, zniknęły ze sklepu.
Najwyraźniej maszynki do strzyżenia sa nowym papierem toaletowym i drożdżami.
A ja przeczuwam że zbliża się nocna interwencja przy pomocy maszynki do golenia

Jeśli do końca tej pandemii nie zostanę wdową oskarżoną o zabójstwo w afekcie, to będzie wielki sukces.

Wczoraj pod wieczór wybraliśmy się na zakupy (a co! Oboje mamy już dość siedzenia w czterech ścianach). Premierowo w bawełnianych maseczkach wielokrotnego użytku. Jak powszechnie wiadomo te maseczki trzeba regularnie prać (lub prasować), tak więc po powrocie wrzuciłam je do umywalki wypełnionej gorącą wodą z mydłem żeby się tam namoczyły.
No i tak jakby o nich zapomniałam.
Do momentu, kiedy idąc myć zęby znalazłam je porzucone na brzegu umywalki, gdzie pozostawił je mój mąż bo „nie wiedział co będę chciała z nimi zrobić”.

Chciałam nimi, kochany mężu, ozdobić choinkę.

"Mąż prawdę ci powie" – jednoaktówka

Zapraszamy na jednoaktówkę pod tytułem Mąż prawdę ci powie”, opublikowaną pod roboczym tytułem Niewdzięcznik.

Miejsce akcji: sypialnia.
Czas akcji: niedziela wieczór, pora zdecydowanie zbyt późna żeby się wyspać do pracy.
Didaskalia: Z głębi sceny dobiega dźwięk donośnie dmuchanego nosa. Na twarzy Bohatera maluje się wyraźna zaduma, wręcz wysiłek intelektualny. Nagle otwiera usta. Widownia zamiera w oczekiwaniu na zdrój mądrości, który zaraz z nich spłynie….
– Wiesz, twoim „spirit country” to jest Belgia. Bo wiesz: frytki i czekolada.
Kurtyna.

Dobra żonka

Kolega Małżonek wrócił przedwczoraj wyjazdu służbowego. Dzięki uprzejmości polskich linii lotniczych LOT z zaledwie dwugodzinnym opóźnieniem. Zamiast prezentu przywiózł koszmarne przeziębienie. Kojarzycie te żarty o tym jak chorują faceci? Szalony Naukowiec choruje bardzo rzadko, a jak już to raczej należy do tych, których jakieś drobne przeziębienie nie powstrzyma od realizacji planów.

Na przykład od grania w piłkę. 
Na zewnątrz. 
W szortach. 
Przy temperaturze ok 5 stopni. 
Tym razem jednak trafiło go konkretnie – jakby mnie kto pytał: nie bez związku ze wspomnianą piłką.
No więc co miałam zrobić? Trzeci dzień funkcjonuję w trybie „dobra żonka”: przyrządzam wywary z imbiru, poję rosołkiem i wymyślam w miarę zdrowe i możliwie smaczne posiłki. I tylko po cichu przewracam oczami (nie żeby dało się to zrobić głośno), kiedy on, poproszony o załadowanie naczyń do zmywarki, marudzi przecież jestem choryyyy.
Dzięki Ci Matko Naturo za jego dobry system odpornościowy, dzięki któremu stykam się z taką sytuacją średnio raz na 3 lata.
A że mój nie jest taki sprawny, pozostaje mi tylko czekać aż złapię tego jego wirusa i wtedy przekonamy się, kto jest lepszy w te klocki

Wyjdź za geeka

Chciałam napisać podsumowanie roku, ba, może nawet i całej dekady. Opisać jak bardzo zmieniło się moje życie w ciągu tych 10 lat i jak szalony był dla mnie rok 2019. Chciałam opowiedzieć, jak spędziłam Sylwestra i zakończyć refleksją, że jeśli to prawda co mówią „Nowy Rok jaki, cały rok taki” (lub w alternatywnej wersji, że nowy rok, będzie taki jak Sylwester) – to mój 2020 będzie pełny podróży, czasu z przyjaciółmi i pysznego jedzenia. 

Ale jedyne co jestem w stanie w tej chwili napisać to, że po prostu nie wierzę, że pierwszy film jaki obejrzę w tym roku, ba, w tej dekadzie, to będą Gwiezdne Wojny
Wyjdź za geeka, mówili. Bedzie fajnie, mówili.

Pan od Choinek część 2

Pamiętacie może Pana od Choinek?
W tym roku znowu udaliśmy się z Szalonym Naukowcem zagrać w naszą ulubioną grę świąteczną. Tym razem jednak oponent chyba specjalnie przygotował na tę okoliczność. Powitał nas głośnym okrzykiem już na wejściu na plac z choinkami, a następnie zaprosił na tyły (tj między drzewka). Gdy ja oddałam się przebieraniu miedzy gałązkami, a Szalony N skoczył do bankomatu, Pan od Choinek zainicjował tegoroczną rozgrywkę:
– Pani mąż to z Algierii, tak? – zapytał chytrze.
– Nie. – jeśli liczył, że mnie podejdzie i odpowiem „nie, z…” to nie ze mną te numery.
– To z Maroka? – no tu mnie zażył, liczyłam, że rozgrywka potrwa jednak nieco dłużej. Do trzech (lat) sztuka.
– Tak.
– A to prawie to samo hyhy – zarzucił żarcikiem zadowolony z wygranej Pan od Choinek.

Daruję sobie przytaczanie dalszej części tej rozmowy i przejdę prosto do pointy: jestem bardzo rozczarowana, że nasza coroczna gra się skończyła. Chyba muszę do przyszłej Gwiazdki zmienić męża. Ewentualnie źródło zaopatrzenia w choinki.

Księżniczkowanie

Historyjki poweselne.
Siedzimy w salonie u teściów z kilkorgiem kuzynów męża. Wszyscy wymieniają sie zdjęciami i nagraniami z imprezy. W pewnym momencie, ktoś zaczyna oglądać filmik, a 3 letni chłopczyk patrzy mu przez ramię. Patrzy, patrzy, rozgląda się po pokoju i pyta:
– A gdzie jest ta księżniczka?
Ojciec wskazuje palcem na moją skromną osobę, siedzącą niedaleko. Dziecko spogląda na mnie uważne, przechyla głowę i z niezachwianą pewnością w głosie oświadcza:
– Wcale nie.
Dziecko prawdę ci powie: dla tego Kopciuszka północ już wybiła i księżniczkowanie się skończyło.

Rodzinka ach rodzinka

Marokańska rodzina stanowi niewyczerpane źródło rozrywek.
Szalony Naukowiec ma całkiem sporo ciotek. Jedna z nich ma córkę, skądinąd bardzo fajną dziewczynę, która kilka miesięcy temu postanowiła przyjechać na studia do Polski. Mój mąż nie był zachwycony rolą, jaką spodziewał się, że będzie musiał odegrać w tym przedsięwzięciu, no ale cóż. Proces wizowy się opóźniał, więc kiedy 3 czy 4 dni temu otrzymaliśmy wiadomość, że wreszcie się zakończył, wydedukowaliśmy, że dziewczyna zapewne przyjedzie do Warszawy tuż po naszym weselu. Dwa dni temu dowiedzieliśmy się, że nie: otóż przyjeżdża w niedzielę (czyli dziś) wieczorem. Z lotniska ma odebrać ją ktoś, kto ze strony uczelni ogarnia zagranicznych studentów. Osoba ta miała tez być odpowiedzialna za znalezienie jej zakwaterowania i dostarczenie jej tam prosto po przyjeździe. Szalony Naukowiec postanowił również wybrać się na lotnisko, bardziej do dekoracji, żeby dziewczyna miała tam jakąś znajomą twarz. No i upewnić się, że wszystko ok z tym pokojem dla niej.
Dziś ok 13 Szalony Naukowiec odebrał telefon od swojej ciotki: zakwaterowanie zostało przez nią odrzucone (jeden pokój dzielony z dwiema innymi dziewczynami: trochę w sumie rozumiem). Kuzynka de facto nie ma gdzie spać więc czy Szalony Naukowiec nie mógłby jej ogarnąć jakiegoś hotelu. Oczywiście stanęło na tym, że zabierzemy ją do siebie na te dwa dni do naszego wyjazdu. Jakoś mnie to nie zaskoczyło aż tak bardzo, chyba od początku spodziewałam się, że jej pierwsze noce w Polsce będą miały miejsce pod naszym dachem.
Zapanowała pełna mobilizacja: 2h sprzątaliśmy pokój, który w przerwach między przyjmowaniem gości, służy nam za suszarnię, graciarnię, pomieszczenie na cały bałagan, biuro itd. W międzyczasie: pakowanie na nasz wyjazd w środę rano, ostatnie pranie i tego typu sprawy. 

Jakieś 1,5h przed lądowaniem samolotu z kuzynką na pokładzie dzwoni telefon: ciotka oświadcza, że jednak ten koleś z uczelni ogarnął jej hotel koło kampusu więc nie ma potrzeby, żeby przyjeżdżała do nas. Szalony Naukowiec wyruszył więc na lotnisko, po drodze sprawdzając gdzie jej kupi coś na obiad i o której wróci do domu.
Ktoś się domyśla, kto do mnie zadzwonił jakieś 45 min później i co powiedział?

Ploteczki sąsiedzkie

Wybrałam się dziś do Pani z Zarządu Wspólnoty Mieszkaniowej pogadać o ścianach. Konkretnie: o ich grubości. No i tak sobie siedzimy nad planem budynku i konstatujemy, że wewnątrz mieszkania mamy ścianę grubą na 64 cm (sic), natomiast ta oddzielająca nas od sąsiadki ma ledwie 25.
– No i dlatego tak wszystko słychać – mówi Pani z Zarządu
– No tak…
– Powiem ci tak między nami, jak tu jesteśmy tylko we dwie – dodaje – że ta twoja sąsiadka to mi kiedyś mówiła, że was słyszała. Mówiła mi, że się zastanawiała, czy interweniować, czy co. Ona wie, że masz męża nie Polaka no i że ona przecież nie może pozwolić żeby na ciebie rękę podniósł.
No i teraz zastanawiam się czy:
a. popukać się w głowę nad tymi stereotypami?
b. wpaść w kompleksy, że mój głos brzmi tak męsko (jako, że mój mąż nigdy swojego nie podnosi, cokolwiek słychać za ścianą, musi wydobywać się z mojego gardła)?
c. nauczyć się wyrażać swoje emocje nieco ciszej i krzyczeć szeptem, zanim pani sąsiadka jednak zdecyduje się interweniować?