
Po opublikowaniu dwóch poprzednich postów (KLIK i KLIK) na temat internetowych oszustów, otrzymałam trochę komentarzy wyrażających wątpliwości, czy ktokolwiek się w ogóle łapie na takie przekręty. Dlatego dziś w ramach Kozetki chciałabym Wam przedstawić drugą stronę medalu, czyli historię kobiety, która padła ofiarą wizowca-naciągacza. Moja imienniczka Basia odezwała się do mnie po ostatnim Kozetkowym wspisie i zgodziła się opowiedzieć swoją historię ku przestrodze.
Bardzo ci dziękuję, że zgodziłaś się podzielić swoją historią! Jestem przekonana, że w ten sposób mamy szansę uchronić kogoś przed poważnym życiowym zakrętem. Zacznijmy może od samego początku, czyli jak to się wszystko zaczęło?
Zaczęło się od tego że nigdy nie byłam kochana i doceniana. Czym jest rodzicielska duma i miłość dowiedziałam się dopiero gdy sama zostałam mamą. Czym jest miłość partnera? Wciąż nie wiem. Byłam niedowartościowaną kobietą, niekochaną, smutną… A kiedy go poznałam, dodatkowo nie byłam w najlepszej kondycji psychicznej: świeżo po rozwodzie z mężem, dla którego byłam nikim.
Więc gdy pojawił się ktoś, kto mówił, jaka jestem cudowna i wspaniała, to popłynęłam. Czy byłam głupia i naiwna? Na pewno nieszczęśliwa.
On pochodził z Indii – muzułmanin, mieszkający na Cyprze. Rozwiedziony z mieszkanką tego kraju, z kończącą się wizą [o tym jednak Basia przekonała się znacznie później]. Zaczepił mnie na Facebooku. To były zwykłe rozmowy typu: „hej, jak ci minął dzień?”
Czyli taki standard, mnóstwo kobiet (a przynajmniej moich czytelniczek) dostaje takie wiadomości.
Tylko, że to trwało długo, nie jak to bywa typowo: kilka dni czy tygodni i wyznania miłości. Dopiero po kilku miesiącach zaczęły się komplementy – nikt nigdy mnie nie komplementował, to była nowość. Lubiłam te rozmowy, cieszyłam się że używam języka angielskiego, poza tym on był kucharzem, więc coraz dłużej i więcej rozmawialiśmy o mojej pasji do gotowania i uwielbieniu dla kuchni indyjskiej. Nie wiem, kiedy nagle stał się kimś ważnym… Budował zaufanie pomalutku. Wydaje mi się, że wybadał, o czym marzę i moje marzenia wykorzystał do swoich celów. Był w tym cholernie dobry.
Basia i Hasan [imię zmienione] rozmawiali ze sobą jakieś półtora roku, coraz bardziej się do siebie zbliżając. Stopniowo zaczęli snuć plany na przyszłość: myśleli o założeniu wspólnego biznesu – indyjskiej restauracji w Polsce. Basia miała oszczędności, które była gotowa zainwestować:
Byłam po rozwodzie i bez pracy, więc w którymś momencie padł taki pomysł. To było bardzo naturalne i wtedy nie wzbudzało moich podejrzeń. I był to w sumie dobry pomysł. On szukał pracy, pracował w hotelu w restauracji, ja miałam oszczędności, powiedział, że mi pomoże, że razem będzie łatwiej.
Mówisz, że wtedy to nie wzbudziło twoich podejrzeń, ale teraz widzisz wszystko z innej perspektywy. Czy na tym etapie pojawiło się coś, co dziś określiłabyś jako sygnały alarmowe?
Pierwszy sygnał ostrzegawczy: ty robisz wszystko on nic, oprócz użalania się nad sobą. Mówi dużo o tym, że kocha i zrobiłby wszystko dla ciebie, no ale nie może. Ale jak już ty zrobisz swoją robotę to on ci wtedy gwiazdkę z nieba da.
Czyli oczekiwał, że to ty będziesz wykładać kasę?
Że wyłożę kasę, otworzę restaurację, załatwię mu pozwolenie na pracę. I weszłam w to. Machina ruszyła. Miejsce, wyposażenie – wszystko co było związane z restauracją robiłam ja sama, nikt mi nie pomagał. Był wynajęty lokal, wydzierżawiony sprzęt, papierkowa robota, etc…. ale termin wizy się kończył. Gdy nie dostałam pozwolenia na zatrudnienie go, a co za tym idzie: nie było mowy o wizie pracowniczej, zaczął nalegać na ślub. Naciskał, że jeśli go kocham, to powinnam za niego wyjść za mąż i wtedy on będzie mógł przylecieć do Polski, być ze mną i razem będziemy prowadzić restaurację. Nie byłam skora do małżeństwa, ale jeśli chciałam uchronić jego i zalążki restauracji musiałam zdecydować się na ślub.
Jednak do niego nie doszło. Dlaczego?
Nie dopełniłam wszystkich formalności. Nie jestem pewna czy całkiem świadomie i celowo, ale nie postarałam się na 100% załatwiając dokumenty. Myślę, że ostrzegła mnie wtedy intuicja. W każdym razie poleciałam, na miejscu udałam głupią blondynkę i wróciłam bez zmienionego stanu cywilnego. A on musiał wrócić do Indii.
Proponował ci żebyś z nim pojechała?
Tak, chciał żebym tam przyjechała, bo tylko tam mogliśmy wziąć ślub. Nie miał wizy więc nie mógł się stamtąd wydostać. I wtedy też pokazał swoją prawdziwą twarz.
I jak ona się objawiła?
Miał pretensje że nic nie robię, nalegał żebym przyjechała do Indii. Ja nie chciałam tam lecieć: taki wyjazd to kilka tygodni, a ja nie chciałam zostawiać dziecka, choć on na to naciskał. Poza tym nie ufałam mu aż tak i bałam się że nie wrócę. Poprosił mnie też wtedy o 3000 dolarów żeby opłacić kogoś kto pomógłby mu stamtąd wyjechać – ja nie zgodziłam się na wyjazd do Indii i ślub, więc próbował innych sposobów żeby wrócić do Europy.
Wysłałaś?
Tak. Wmanipulował mnie w poczucie winy. Wysyłał mi zdjęcia pokazujące w jakich warunkach żyje – czyli biedy. No i wysłałam. Wiem: głupio. Było minęło.
I faktycznie wykorzystał je żeby wrócić do Europy?
Nie. Jeszcze ze dwa lata temu gdzieś mnie odnalazł – nie wiem, jak bo Facebooka nie mam, a na Instagramie nie ma mojego imienia i nazwiska – i pisał że go oszukałam. Wnioskuję z tego, że utknął w Indiach. Czy znalazł kogoś innego i udało mu się wyjechać z Indii? Szczerze? Mam nadzieję, że nie.
Wracając jeszcze do twojego dziecka: jak on w ogóle przyjął informację o nim?
Bardzo dobrze, nie miał nic przeciwko. Deklarował, że będzie je kochał, wielbił i w ogóle. Oczywiście na końcu wyszło na to, że lepiej, żeby go jednak nie było, bo przez nie nie mogę przyjechać. Nalegał, żebym jednak je zostawiła i przyjechała. A ja jestem lwica, moje dziecko to moje życie, więc tu był już koniec dla mnie wszystkiego.
A jak to wyglądało z drugiej strony? Jak na wiadomość o twoich planach (kiedy jeszcze istniały) zareagowała twoja rodzina i przyjaciele?
Moja rodzina mówiła że zwariowałam, ale mieszkam na tyle daleko od nich, że się tym nie przejmowałam. A przyjaciele byli przy mnie. To tacy przyjaciele z rodzaju na dobre i złe. Teraz czasem się z tego śmiejemy.
I nie mieli żadnych obiekcji, czy po prostu nic nie mówili?
Martwili się, czy nie będę cierpieć i czy nie zostanę oszukana, mówili bym się zastanowiła, przemyślała. Ale dla nich to było takie egzotyczne. A ja się na Cyprze uczyłam się gotować, uczył mnie kucharz jednego z lepszych hoteli. To naprawdę wtedy nie wyglądało na typowe naciąganie.
Wspomniałaś wcześniej o pierwszym sygnale ostrzegawczym. Powtórzmy go dla przypomnienia:
ty robisz wszystko on nic, oprócz użalania się nad sobą. Mówi dużo o tym,że kocha i zrobiłby wszystko dla ciebie, no ale nie może.
Jakie jeszcze sygnały zauważyłaś?
Najważniejszy to chyba cała ” procedura ślubu”. Wtedy nic o tym nie wiedziałam, nie miałam pojęcia jakie są obowiązki muzułmanina względem przyszłej żony, jakie kobieta ma prawa – a są one inne niż w kulturze europejskiej. Gdybym wiedziała to wszystko co wiem teraz nie wydałabym ani złotówki. Teraz to bym się nawet upierała na ślub w meczecie i zadbała porządnie o siebie w kontrakcie. Nie brzmi to zbyt romantycznie… no ale trudno, lepiej żeby było pragmatycznie niż romantycznie i dramatycznie
Czyli niezależnie od ślubu cywilnego naciskałabyś na nikah i porządny kontrakt, jako coś co dowodziłoby jego intencji?
Tak. Jak kocha szczerze to się zgodzi. Jak nie… to coś kombinuje
Czy wtedy w ogóle wiedziałaś, że jest coś takiego jak nikah i kontrakt?
Nie miałam pojęcia, jak to wszystko działa.
A on był wierzący?
Tak. Chodziłam z nim nawet do meczetu
Na tyle, na ile znałaś jego i jego religijność, z dzisiejszej perspektywy, sądzisz, że to było dziwne, że nie wspomniał nic na temat ślubu religijnego?
Teraz tak. Wtedy myślałam, że jako chrześcijanka nie mogę. Opierałam się na tym, co on mówił, powiedział, że moglibyśmy, ale to jest skomplikowane, bo nie jestem muzułmanką. A ja nie mogłam znaleźć zbyt wielu informacji, nie mogłam znaleźć w Internecie jakichś konkretnych wskazówek. Nie było tylu blogów co teraz, nie mówiło się o tym tyle co teraz.
To prawda. Pamiętam, że jak ja się męczyłam ze swoim byłym, to w ogóle nic nie było na te tematy. I dlatego teraz robimy to co robimy. Żeby było.
No właśnie.
Masz jakieś rady dla kobiet, które zawierają takie potencjalnie romantyczne znajomości w sieci?
Przede wszystkim warto podkreślić że zawieranie znajomości przez Internet z obcokrajowcem jest obciążone możliwością bycia oszukaną. I że mimo wszystko trzeba mieć dystans. Wszystkiego nie da się przewidzieć i zaplanować, ale trzeba maksymalnie myśleć o sobie i swojej przyszłości. Nie zawsze też wszystko dzieje się szybko, na moim przykładzie widać że może trwać dwa lata, a pewnie są przypadki że i dłużej.
Po drugie: poznać rodzinę – chociaż to też niczego nie gwarantuje bo rodzina może pomagać w oszustwie. Dobrze jest też znać swoje prawa jako żona, poznać kulturę kraju z jakiej wywodzi się przyszły mąż.
Wiem! Wiem, o czym jeszcze trzeba koniecznie napisać! O szantażowaniu!
O szantażowaniu?
Jesteśmy dorośli, więc możemy o tym napisać. Wiadomo, że te internetowe znajomości przybierają różną formę. Sex online, fotki… Goście po jakimś czasie proszą o zdjęcia, coraz śmielsze, często nagie. A potem mogą szantażować, że kobieta ma zrobić to i to, bo inaczej on opublikują jej zdjęcie, wyśle do rodziny, przyjaciół… itd. Mnie to nie spotkało, dlatego nie bałam się skończyć tego wszystkiego – on nic na mnie nie miał. Ale coś podobnego zdarzyło się mojej koleżance. Facet wstawiał jej zdjęcia na portale.
Więc, jeśli już wysyłać to zdjęcia bez twarzy i znaków dzięki którym można by być rozpoznanym
Świetna i bardzo cenna rada, która zapewne przydałaby się też połowie nastolatek na świecie… Czy jest coś jeszcze na co uczuliłabyś inne kobiety?
Myślę że kobiety samotne, po rozstaniu są łatwiejsze do ” upolowania”. No wiesz: te niewierzące w siebie, swoje możliwości, z ciężką przeszłością. Wizja uratowania kogoś i miłości do grobowej deski jest kusząca. Poza tym jesteś tą jedną jedyną, wyjątkową, piękną, mądrą, tylko ty możesz mu pomóc – nikt inny… I tak wpadasz po uszy. I najczęściej wtedy nie słuchasz głosu rozsądku. Ani przyjaciół – bo co oni wiedzą, a ty przecież masz misję
Bardzo ciekawe! Ten aspekt ratowania nie przyszedł mi wcześniej do głowy.
A ja myślę że to ma duże znaczenie. Pomyśl: kobieta nagle jest potrzebna, niezbędna, czuje się doceniona i realnie może komuś pomóc, uratować. Szara myszka ratuje świat.
…a przynajmniej: mężczyznę który uratował ją od samotności
Oooo właśnie. I żyli razem długo i szczęśliwie
A propos „żyli długo i szczęśliwie”. Od tamtych wydarzeń minęło 8 lat. Ułożyłaś sobie życie?
Teraz znam swoją wartość. Jestem szczęśliwa i spełniam się w życiu. Moja historia to też historia, która pokazuje, że szczęście mamy w sobie a nie w innych: nasza siła jest w nas a nie w innych. Jesteśmy wyjątkowe, silne i cudowne nie dlatego że ktoś się nami interesuje, ale dlatego że jesteśmy wartością samą w sobie. Jesteśmy życiem, ostoją, pełnią. To nie mężczyzna nas definiuje, bo my jesteśmy definicją początku i końca. Mamy ogromną siłę która przez wieki była tłumiona.
Bardzo ładny wniosek na koniec. Jeszcze raz bardzo ci dziękuję, że podzieliłaś się swoją historią!
Zanim skomentujesz, bardzo proszę: weź pod uwagę, że moja rozmówczyni dużo z siebie dała żeby podzielić się swoją historią i spróbować ustrzec inne kobiety przed sytuacją, której doświadczyła. Pamiętaj, że to ona jest tu ofiarą.
Jeśli też chciałabyś się podzielić swoją historią, możesz się ze mną skontaktować na Instagramie lub Facebooku, a w poprzednim poście, pod tekstem, jest też skrzynka kontaktowa, jeśli wolisz drogę mailową.
Przeczytałam to dwa razy z zapartym tchem!
Tak się ciesze, że Basia się otworzyła i już z taką łatwością mówi o tym oszustwie choć wiele ją to kosztowało.. Tak mi smutno, że wiele kobiet nie dostrzega problemu na początku. Osobiście poznałam dwie pary w Maroku, które niestety ale podpadają mi pod ten schemat – co więcej, jedna kobieta chyba naprawdę się „wkręciła” i nie można jej niczego złego mówić ani dawać sugestii. To boli, że wiele z nas nadal łapie się na niektóre sztuczki. Myślę jednak coraz częściej, iż takie akcje dzieją się też na naszym własnym podwórku – nie jest to już żebranie o wizę, a po prostu wyłudzanie i bycie utrzymankiem!
PolubieniePolubienie
Dziękuję za cenne zdanie na końcu, że facet nie definiuje naszej wartości.
PolubieniePolubienie