
Nigdy nie lubiłam zmian, a już zwłaszcza takich dużych. Na przykład przeprowadziłam się tylko raz w życiu. To było prawie 8 lat temu, kiedy skończyłam studia, szkolenia, staże i wreszcie dostałam pracę, za której wykonywanie ktoś chciał mi zapłacić. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po podpisaniu umowy po okresie próbnym, było spakowanie się i wyniesienie od rodziców. Od tego czasu mieszkam tu gdzie mieszkam. Nie miałam wtedy za wiele pieniędzy więc też: pola manewru jeśli chodzi o wyposażenie – z resztą nie miałam nawet takiej potrzeby. Jako osoba dość pragmatyczna, dopóki coś nie było zepsute lub bardzo zniszczone i pełniło swoją funkcję, nie widziałam powodu żeby to wymieniać. Dlatego nie miałam najmniejszego problemu z zabraniem do nowego lokum swoich starych rzeczy jak np. biurka, które miałam od gimnazjum.
Fun fact: przez pierwszy okres od wyprowadzki byłam tak bardzo przyzwyczajona do koncepcji swojego pokoju, że de facto korzystałam tylko z jednego pomieszczenia (no i kuchni + łazienki). Dopiero po dobrych paru miesiącach zdecydowałam się wynieść telewizor z
mojego pokojusypialni do salonu i zaczęłam korzystać z obu.
I tak sobie żyłam najpierw sama, potem z kotem. Po trochę ponad roku w moim życiu pojawił się Szalony Naukowiec i – jak już może wiecie – dość szybko zaczęliśmy razem pomieszkiwać. Oficjalnie zamieszkaliśmy razem 6 lat temu. I od tego czasu zaczęły się „problemy”, bo on – w przeciwieństwie do mnie – zmiany lubi, a w kwestii aranżacji wnętrz przywiązuje znacznie większą wagę do estetyki niż ja (wtedy). I ciągle mu coś nie pasowało. Zwłaszcza stara (antyczna wręcz) kanapa, która była w mojej rodzinie od ponad 100 lat i do której jestem bardzo przywiązana. Niewygodnie mu niby na niej (phi).
Przeprowadziliśmy przez te lata naprawdę wiele burzliwych dyskusji na ten temat. Zrobiliśmy kilka przemeblowań (muszę przyznać, że po każdym z nich mieszkanie wyglądało lepiej). Na którąś rocznicę wybraliśmy się do sklepu meblowego i kupiliśmy nowy stolik do kawy (oboje nienawidziliśmy starego) i dywan (o którym marzył mój jeszcze-wtedy-nie-mąż). Potem wyremontowaliśmy kuchnię, która zapewne lepiej znała poprzednich lokatorów niż nas. Ogólnie jednak stanowczo opierałam się zdecydowanej większości z jego feerii pomysłów wnętrzarskich. A potem, niecałe dwa lata temu, sprawa pokomplikowała się jeszcze bardziej, bo
pozwoliwszy włożyć sobie na palec obrączkę, trochę jakby straciłam swój ulubiony argument czyli „jak ci się tu nie podoba, to tam są drzwi”.
Innymi słowy, uznałam, że skoro teraz wszystko jest NASZE, a nie moje i jego, należy jednak nieco bardziej wziąć pod rozwagę jego potrzeby/oczekiwania.
Co było o tyle trudne, że żadne z nas tak naprawdę nie wiedziało już czego chce. Ja troszkę odeszłam od swojego skrajnego pragmatyzmu i zaczęłam przyznawać, że faktycznie parę rzeczy można by było zmienić. Szalony w myślach przestawiał ściany i zrywał podłogi. Jednocześnie coraz częściej zastanawialiśmy się, czy w ogóle chcemy tu zostać?
Tu mała dygresja: z oczywistych względów nie będę się wdawała w szczegóły, ale nasze mieszkanie jest położone w bardzo specyficznej lokalizacji, która ma kilka niezaprzeczalnych i bardzo dużych plusów oraz dwa czy trzy raczej upierdliwe minusy. A na dodatek niesamowicie uciążliwe towarzystwo pod podłogą, z którymi nie da się nic zrobić (wiem, próbowałam).
W związku z tym spędziliśmy całe MIESIĄCE wałkując te wszystkie tematy do oporu (i kłócąc się przy okazji wielokrotnie). Szukaliśmy deweloperów, oglądaliśmy plany mieszkań, przeczesywaliśmy rynek wtórny, zbieraliśmy informacje o kredytach, przeglądaliśmy oferty architektów wnętrz, obmierzaliśmy milion razy każdą ścianę naszego mieszkania, przeszukiwaliśmy strony sklepów z meblami, rysowaliśmy kolejne koncepcje rozmieszczenia mebli i tak dalej… Mówię Wam, trwało to wszystko razem dużo ponad rok.
I w końcu udało się! Podjęliśmy decyzję. Postanowiliśmy przeprowadzić Wielki Generalny Remont. I właśnie w od września nasz plan zaczyna wchodzić w życie! Zdecydowaliśmy się skorzystać ze wsparcia architekta wnętrz i już za kilka dni zaczynamy prace nad projektem koncepcyjnym. Przez najbliższe miesiące będziemy się nurzać w kafelkach, tapetach, kanapach, półkach itp.: najpierw w sklepach i na wizualizacjach, a potem dosłownie. Więc jesień i zima będą ciekawe, ekscytujące, intensywne, a także zapewne mocno stresujące… Trzymajcie kciuki.
Strasznie się ze zestresowałam czytając. Jakiś czas temu mój mąż chciał „w końcu urządzić mieszkanie, skoro ja nie zamierzam”. Był płacz, były krzyki i moje pytanie, czy chce się ze mną rozwieść. Tak było.
PolubieniePolubienie
Strasznie się ze zestresowałam czytając. Jakiś czas temu mój mąż chciał „w końcu urządzić mieszkanie, skoro ja nie zamierzam”. Był płacz, były krzyki i moje pytanie, czy chce się ze mną rozwieść. Tak było.
PolubieniePolubienie