
Dokładnie 11 lat temu był jeden z najważniejszych dni mojego życia. Obroniłam swój dyplom magisterski.
Zanim zaczniecie się śmiać, że po tylu latach, całkiem udanej karierze totalnie niezwiązanej z kierunkiem studiów, trzech ślubach i niezliczonych wspaniałych podróżach, nadal tak odbieram ten dzień, pozwólcie, że zarysuję Wam pewne tło: Większość studiów spędziłam w depresji. Co prawda nikt jej nigdy nie zdiagnozował (bo nie poszłam do żadnego specjalisty), ale wiem na jej temat dość dużo, żeby mieć 90% pewności.
Zapewne nie było to bez związku z faktem, że prawie całe studia spędziłam również w związku, który był bardzo, ale to bardzo toksyczny. Przemoc psychiczna, gaslighting, szantaże emocjonalne, zaborczość, kontrola, kłamstwa, prawdopodobnie zdrada. A to wszystko ten człowiek był w stanie zrobić w zasadzie ignorując mnie przez zdecydowaną większość czasu (bo zawsze miał coś ważniejszego na głowie). Ale przecież TAK mnie kochał, a ja tylko musiałam być ciut bardziej wyrozumiała. Bo wiecie, on przecież właśnie budował od zera swoje życie w nowym kraju (zdecydowaną większość czasu byliśmy parą na odległość), a ja sobie wygodnie mieszałam z rodzicami i studiowałam.
Łykałam wszystkie jego bzdury, szantaże, i cały syf jak młody pelikan i czułam się coraz gorzej.
Czas studiów, który w teorii powinien być czasem zabawy, zbierania doświadczeń i zawierania przyjaźni na całe życie, ja spędzałam prawie wyłącznie czekając na telefon i rozważając z przyjaciółką czemu on się tak zachowuje. Czułam się szara, moja samoocena była w totalnej ruinie, pewność siebie właściwie nie istniała – co tłumaczy czemu to wszystko przyjmowałam – w końcu i tak „nikogo lepszego nie znajdę” (tak, to cytat). Na szczęście nie zawaliłam studiów.
No i te 11 lat temu, w pierwszym możliwym terminie obroniłam swoją pracę mgr na 5.
Ten dzień zmienił moje życie.
Dał mi taki boost pewności siebie, że w ciągu pięciu dni (dosłownie) odwołałam całe plany na wakacje (wyjazd do ex, do Francji) i zakończyłam ponad 4-letni koszmarny związek. Kilka tygodni później zaczęłam żyć, wychodzić do ludzi, chodzić na imprezy, robić różne fajne rzeczy i wreszcie obcięłam włosy (on zawsze naciskał żebym zapuściła, co oczywiście zrobiłam).
Ps. Zdjęcie zrobione na Festiwalu Nauki na który wybrałam się sama (to był niemalże sukces, przecież przez ostatnie lata ja właściwie nigdzie nie chodziłam, a już na pewno nie sama) niedługo później.
Pięknie się czyta taką historię! Też byłam w bardzo toksycznym związku (przemoc psychiczna), niestety zabrało mi to aż siedem lat, zanim się uwolniłam. Za to do dziś pamiętam tamto cudowne uczucie ulgi po zerwaniu, gdy uświadomiłam sobie, że jego humory, nastroje i agresja nie muszą mnie już w ogóle obchodzić, już nigdy :-)))
Uściski!
PolubieniePolubienie
Cudowna wolnosc 🙂 chociaz ja jeszcze slyszalam w glowie jego glos przez jakis czas
PolubieniePolubienie
Depresja to potwór… ale wiesz co, podziwiam twoją siłę. Wyrwałaś się z tego zaklętego kręgu poczucia winy, skopanej samooceny i toksycznej relacji. Zasługujesz na pomnik! Każdy, kto walczy o siebie już jest zwycięzcą.
PolubieniePolubienie
Dziękuję Ci!
PolubieniePolubienie