Wiecie co? Moje Wielkie Marokańskie Wesele (MWMW) mnie zaczęło trochę przerastać. Gdzieś mniej więcej pomiędzy momentem, kiedy dowiedziałam się, że jeszcze potrzebujemy czwartego stroju (a do każdego z nich muszę też mieć inną parę butów), a momentem, kiedy odkryłam, że teściowa mnie wysyła do fryzjera, który najprawdopodobniej zrobi mi doczepy, bo moje własne, krótkie włosy, nie będą stanowiły wystarczającej bazy do tiary, którą mam mieć na głowie. Na makijaż z resztą także, mimo, że wspomniałam, że zamierzam pomalować się sama – chyba moje własne umiejętności w tym zakresie nie budzą jej zaufania.
Mam uczucie, że teściowa jakby próbowała mnie przerobić na Marokankę – przynajmniej na ten jeden dzień. Myślę sobie, że może powinnam to docenić być mniej niewdzięczna, bo wiele kobiet w związkach mieszanych w ogóle nie miało okazji poznać teściów albo nie zostały przez nich zaakceptowane na tyle, żeby organizować im wesela. Może powinnam założyć na twarz uśmiech numer pięć i otworzyć się entuzjastycznie na to nowe, jakby nie było: jedyne w swoim rodzaju doświadczenie? (Dlaczego, ach dlaczego, nie może to być ślub jednej z moich szwagierek?). Staram się.
Pewnie gdzieś w tym wszystkim jest jakiś złoty środek i mam nadzieję, że uda mi się go znaleźć.
Więc jeśli ktoś wie gdzie go szukać, niech przemówi teraz (albo zamilknie na wieki)
Ej, ale to przecież jeden dzień i nic na tym nie tracisz – wprost przeciwnie, zyskujesz niepowtarzalne wspomnienia. To po postu nowa przygoda.Fajnie, że masz teściową. Moja zmarła nim się w ogóle poznaliśmy…
PolubieniePolubienie
Przykro mi :(Masz rację, to były nowe doświadczenia, po prostu nie wszystkie zawsze są łatwe, a to było zdecydowanie poza moją strefą komfortu
PolubieniePolubienie