Pisałam o tym już w piętek na Instagramie, ale tam liczą się głównie obrazki, a ja chciałabym jednak się wypowiedzieć. Więc napiszę to jeszcze raz.Jestem #prochoiceBezwarunkowo. Uważam, że o tym co się dzieje z ciałem danej osoby może decydować tylko właściciel/ka (o ile jest intelektualnie zdolny/a do takich decyzji) i lekarz (w sytuacjach zagrożenia życia).
Nie podoba mi się wartościowanie powodów: dana decyzja w takiej sytuacji jest ok, ale już w innej już nie. Prawo do decydowania o swoim ciele – i o tym komu lub czemu (nie wdając się w dyskusje naukowo-filozoficzne o tym, kiedy zaczyna się człowiek) jest ono użyczane – powinno być nadrzędne i niezależne od motywacji.Serio, gdyby debata dotyczyła oddania nerki, albo szpiku do przeszczepu, też byśmy się zastanawiali nad tym, czy jedna odmowa jest bardziej uprawniona od innej?Ci, którzy czytają mnie dłużej, wiedzą, że w ogóle nie jestem wielką fanką kompromisów. A tzw. kompromisu aborcyjnego to już w ogóle. Rozumiem jednak skąd się wziął i widzę że zmiana, która w czwartek została przypieczętowana, jest logiczną i naturalną konsekwencją ideologii, która w ogóle do niego doprowadziła.Z jednej strony jestem wkurzona tym, że ta decyzja jednak zapadła, a Sejm, miłościwie nam panujący prezes i banda kolesi w sukienkach (czyli de facto niemal sami faceci) może jeszcze bardziej deptać prawa połowy społeczeństwa.Z drugiej strony… one i tak już były podeptane: nie tylko tym pseudokompromisem, ale dodatkowo także swobodą w zakresie domowy jego realizacji. Każdy chyba czytał o sławetnej klauzuli sumienia, odmowach wykonania aborcji w sytuacjach (dotychczas) dozwolonych przez prawo, o przypadkach opóźniania procesu diagnostycznego, żeby minąć magiczną granicę „możliwości przeżycia poza organizmem kobiety”.Jednocześnie kliniki w Czechach i na Słowacji już od jakiegoś czasu prowadzą strony internetowe po polsku. Działają Women on Web. Myślę, że gdybym zdecydowała się usunąć ciążę ze względu na którykolwiek z tych „kompromisowych” powodów i tak nie robiłabym tego w publicznej placówce, a może w ogóle kraju. Sądzę, że wiele z nas myśli podobnie.
Dlatego de facto wczoraj zmieniło się niewiele.A jednak tak DUŻO, prawda?
Czwartkową decyzję TK odbieram bardziej jako demonstrację siły ideologii niż cokolwiek innego. I to naprawdę mnie przeraża, na równi z okolicznościami, w jakich ona nastąpiła. Nie bez powodu wyrok nastąpił właśnie teraz, gdy panuje pandemia, a związane z nią ograniczenia, które sprawiają, że społeczeństwo nie ma możliwości wyrazić swojego zdania i zaprotestować bez ryzykowania zdrowia i łamania prawa.
Jak dotąd nie powstrzymuje to ludzi przed wychodzeniem na ulicę. Ale czy to cokolwiek zmieni? Szczerze mówiąc, bardzo wątpię…