Czym jest dla Was zaufanie?
Ja sobie myślę, że zaufanie jest wieloma rzeczami. Albo raczej: że jest wiele różnych rodzajów zaufania. Jest zaufanie, że druga osoba będzie nam wierna (jakkolwiek byśmy tego nie definiowali) – ze nas nie zdradzi. Jest zaufanie, które pozwala nam powierzać komuś sekrety – wiara, że ta osoba ich komuś nie powtórzy, albo nie wykorzysta przeciwko nam w kłótni – nie zdradzi naszego zaufania. Zaufanie oznacza też, że wierzymy, że czyjeś słowa to prawda.
Ale jest też rodzaj zaufania: zaufanie do czyjejś oceny sytuacji i przekonanie, że ta osoba poradzi sobie z tą sytuacją dobrze (skutecznie).
Z tym rodzajem zaufania mam lekki problem. Należę do osób, które mają raczej silną potrzebę kontroli i równie silne przekonanie o słuszności swoich opinii. Dlatego ciężko mi czasem przyjąć, że ocena sytuacji mojego męża – gdy różnie się od mojej – może być trafna. Oraz że jego plan działania – inny niż mój – może być skuteczny. Często się o to sprzeczamy.
Czytałam ostatnio, że jednym z najczęstszych powodów kłótni w związku są kłótnie o „oczywistości”. Oczywistości to przekonania/wyobrażenia o tym, jak powinno wyglądać wspólne życie. To może być wszystko od tego co jadamy na obiad, kiedy zmywamy (zaraz po zakończeniu gotowania/jedzenia, czy może jak zlew się przepełni), jak często zmieniamy pościel, kto płaci rachunki, robi zakupy, kiedy należy kupić kończący się produkt itd. Każdy wchodzi w związek z zestawem własnych (wyniesionych pewnie w większości z domu rodzinnego), a ponieważ to oczywistości – jakoś się o nich nie rozmawia. Bo to przecież takie oczywiste. Jasne, że oczywiste skoro w domu rodzinnym robiło się tak od zawsze. Problem w tym, że w domu rodzinnym partnera robiło sie inaczej.
Takie różnice pojawiają się zawsze, chociaż pewnie w związkach mieszanych jest ich więcej i bardziej rzucają się w oczy, bo też zwyczaje i życie codzienne w odległych i odmiennych kulturowo krajach mogą znacząco od siebie odbiegać (chociaż czy zwyczaje na tradycyjnej śląskiej wsi i w Warszawie są podobne?). Oczywiście to nie jest nic z czym nie da się sobie poradzić przy chęci z obu stron. Ba, może to być nawet ciekawe i rozwijające – pozwala na przykład poznać nową kuchnię, albo nieznane pomysły na wystrój wnętrz.
Ważne jest żeby zachować krytycyzm względem swoich oczywistości i otwartość na oczywistości drugiej osoby.
W przypadku związków mieszanych często spotykam się z założeniem, że różnice kulturowe, to coś nie do przeskoczenia i sprawiają, że wiele rzeczy, które nam nie pasują trzeba zaakceptować „bo tak już jest”. Wcale tak nie. Tworzymy nowe, wspólne życie i ono ma byc komfortowe dla obojga partnerów. Nie jest fair żeby jedna osoba narzucała swoje zwyczaje, a druga musiała zrezygnować ze swoich. Pewnie, drobne ustępstwa i kompromisy są konieczne, ale w każdy ma się w związku czuć jak w domu. I to dotyczy nie tylko detali życia codziennego, ale też poważniejszych spraw jak choćby model rodziny albo wspólne finanse – ale o tym innym razem.
A wracając do naszej sprzeczki z Szalonym Naukowcem: przynajmniej mam tu win-win situation. Albo on wszystko załatwi i będzie z głowy, albo nie i wtedy wyjdzie na to, że miałam rację.
Ha.
\”Tak, jestem świadoma, że przekonania \”ja zrobię to lepiej\” i \”wszystko zawsze na mojej głowie\” tworzą razem błędne koło\” -> mam ten problem. Delegowanie odpowiedzialności to nie jest moja mocna strona (ale pracuję nad tym bardzo).
PolubieniePolubienie