Wino, a dziedziczenie

Ten moment, kiedy siedzisz sobie spokojnie w pracy, podczas gdy twój mąż, ze swoim teściem, a twoim ojcem, jadą zakupić 60 butelek wina na Ślub 2.0.
Dwaj Najważniejsi Mężczyźni Mojego Życia niezwykle poważnie podchodzą do kwestii wina. Mój ojciec rozważa wyrzeczenie się mnie oraz wydziedziczenie, ponieważ to, które piję najchętniej, w nim budzi pogardę większą niż fani gry o tron żywią do producentów ostatniego sezonu. Mój małżonek wydziedziczać mnie nie chce (pewnie dlatego, że jako pracownik naukowy średnio miałby z czego), ale dziwnym zrządzeniem losu nie dopuścił mnie do wyboru trunków na Ślub 2.0.

Poza wódką. Wódkę mogę wybrać.

Dzięki mężu.
Proces doboru wina, szczególnie czerwonego, został potraktowany z pełna powagą i zaangażowaniem. Przejrzawszy ofertę licznych sklepów, Szalony Naukowiec wyselekcjonował 3 różne wina, z których następnie ja przygotowałam mu ślepą próbę aby mógł dokonać w pełni obiektywnego wyboru. Następnie butelki (coby trunek się nie zmarnował) trafiły do moich rodziców. Mimo, że połowa składu rodzicielskiego miała wyraźnie stronnicze nastawienie przeciwko akurat tej butelce, która Szalonemu Naukowcowi przypadła do gustu najbardziej, oboje wskazali…. to samo wino.
Już chyba wiem, czemu pałają do zięcia taką sympatią

Relacje z Rodziną z Importu

Wiecie co różni związek z facetem z importu od związku z facetem lokalnym?
Relacje z rodziną.
Fajnie jest nie mieć problemów „do kogo na święta” bo jedna para rodziców mieszka solidną ilość tysięcy kilometrów od nas. A może nawet nie obchodzi tych samych świąt. Nieco mniej fajnie, gdy z nowo nabytymi rodzicami ma się sporą barierę komunikacyjną. Staram się to potraktować jako inspirację do pracy nad swoim francuskim, ale póki co na staraniach się kończy. Z drugiej strony domyślam się, że niektórzy powiedzieliby że to i lepiej… hyhy. A jednak chciałabym móc z nimi normalnie rozmawiać.
Szalony Naukowiec – a więc tym samym i ja – oprócz rodziców ma jeszcze dwie siostry. One oczywiście płynnie mówią po angielsku, jedna z nich studiuje w Europe, a druga być może niedługo będzie tu pracować. No i mój mąż ostatnio zasugerował, że może mogłabym nawiązać z nimi nieco silniejszy kontakt. Znamy się już ponad trzy lata, dziewczyny są słodkie, urocze i bardzo życzliwe więc nic tylko nawiązywać, nie? Ale – jak zawsze – jest jedno „ale”. W tym wypadku: jak by to powiedzieć? Nie mamy za wielu punktów stycznych. Jasne, mamy pewnego mężczyznę, ale doprawdy ileż można gadać o jednym i tym samym facecie? Jeszcze żeby któraś z nas się w nim skrycie podkochiwała i próbowała go poderwać i miała 15 lat. Ale nie dość że ten konkretny egzemplarz dawno został poderwany i usidlony to jeszcze jest ich bratem – serio, nuda. Zainteresowań chyba podobnych za bardzo nie mamy (chociaż skąd miałabym to wiedzieć?), w dyskusje światopoglądowe (które uwielbiam) ciężko się wdać ot tak („hej, jak się masz, co u ciebie? Co myślisz o propozycji emerytur dla niepracujących matek 4 dzieci?”), plus to jednak siostry męża, lepiej by było uniknąć jakiś większych konfliktów ideologicznych. Do tego z powodów oczywistych nie możemy spędzać razem czasu. Więc co nam pozostaje?

Zastanawiając się nad możliwie najmniej niekomfortowym i niezręcznym sposobem spełnienia prośby małżonka, myślę sobie o tym, jak w ogóle budowałam ostatnio znajomości z koleżankami i wiecie co?
Wniosek jest jeden: potrzebujemy ludzi do obgadywania. 
Bo nic tak nie zbliża dziewczyn jak wspólne nielubienie innej dziewczyny (albo faceta – facet też da radę)