Dawno, dawno temu, kiedy nasza znajomość z Szalonym Naukowcem dopiero się rozwijała, natknęłam się w jakimś czasopiśmie na psychozabawę. Polegała na tym, że należało wziąć kartkę i narysować dwa przecinające się kółka (okręgi). Pierwsze ma symbolizować czas dla mnie, drugie: czas dla ciebie, a część wspólna: czas wspólny. Potem trzeba było porównać swój rysunek z rysunkiem partnera.
Uważam, że to świetny pomysł, bo strasznie ciężko jest zbudować szczęśliwy związek dwóm osobom, których wizja ilości czasu wspólnego różni się diametralnie. U nas na szczęście wyszło podobnie.
Kiedyś myślałam, że moja potrzeba czasu tylko dla siebie jest niezwykle niska. Patrzyłam na moją Przyjaciółkę i jej faceta i zazdrościłam im tej niemalże symbiotycznej więzi (mimo, że byli ze sobą wtedy na odległość). Może to dlatego, że mój własny związek w tamtym czasie miał „czas dla nas” bliski zeru. Musiało minąć sporo czasu i sporo dojrzewania, żebym odkryła, że nie tylko mam zapotrzebowanie na czas tylko dla siebie, ale i wizja symbiozy i spędzania całej doby (poza pracą) razem wcale mi się nie podoba, ba, mam wątpliwości, czy jest dobra dla zdrowia psychicznego (bez urazy). W sumie nic dziwnego, że wszystkie testy psychologiczne, które z upodobaniem robię (może tu kiedyś napiszę o niektórych) zgodnie nazywają mnie introwertykiem.
Me time czyli związki na odległość są do dupy
Ale do brzegu.
Wiem już, że lubię mieć czas dla siebie więc niby wszystko fajnie, no nie? Problem w tym, że czas dla siebie jest fajniejszy, jeśli można go zakończyć wtedy, kiedy się ma na to ochotę. Wypad do kina smakuje dużo lepiej, kiedy wraca się do domu, w którym ktoś czeka (a kocia kuweta jest posprzątana). Spotkanie z koleżankami jest przyjemniejsze, kiedy nie jest alternatywą dla skajpa z ukochanym, bo przecież zaraz trzeba iść spać, a kolejna szansa na zobaczenie się i pogadanie będzie dopiero kolejnego wieczora. I niby na jedno wychodzi, bo mieszkając razem też trzeba iść spać, a następnego dnia lecieć do pracy, a jednak jest zupełnie inaczej. Może dlatego, że nawet pogawędki przy wieczornym myciu zębów, tuż przed zaśnięciem, czy w porannym pośpiechu są jakieś lepsze, gdy nie odbywają się przez telefon. Nawet jeśli jest to najnowszy model smartfona Intergalaxy tysiącpięćset-sto-dziewięćset, którego sobie i Wam wszystkim życzę.