Rzuciliśmy wszystko i pojechaliśmy w Bieszczady

Zwracacie uwagę na pierwsze razy? Bo ja tak. Kiedyś mi przeszkadzało, że jako bardziej doświadczona związkowo niż Szalony Naukowiec, mam mniej pierwszych razów niż on, a tym samym: mamy ich mniej wspólnie. W sensie: takich pierwszych razów, kiedy przeżywamy razem coś nowego dla obojga – gdzie samo przeżycie jest nowością, a nie „tylko” towarzystwo. Jakiś czas się tym przejmowałam, potem trochę mi przeszło, ale nadal zwracam na to uwagę. A mówię o tym dlatego, że z okazji jego zbliżających się urodzin, zorganizowałam mężowi Urodzinową Wycieczkę-Niespodziankę w Bieszczady i to jest taki właśnie wspólny pierwszy raz, bo – wstyd się przyznać – jako dziecko wychowane przez miłośnika Tatr, nigdy wcześniej tu nie byłam! A szkoda. Bieszczady są przepiękne, a do tego znacznie mniej onieśmielające dla korposzczurka, który spędził ostatnie pół roku na Home Office.

Wyruszyliśmy w czwartek rano i po 15 byliśmy już na miejscu. Na bazę noclegową wybrałam dom gościnny położony nad jeziorem Myczkowskim, kilka kilometrów od Soliny. Dom posiadał piękny, duży ogród i zejście bezpośrednio do jeziora, a jego lokalizacja w oddaleniu od jakiejkolwiek innej zabudowy, gwarantowała na absolutną ciemność w nocy. Do tematu ciemności i tego co z niej wynika jeszcze wrócę.

Po szybkim rozpakowaniu się (nie wiem jak Wy, ale ja zawsze natychmiast po przyjeździe rozpakowuję walizkę, nawet jeśli mam być w danym miejscu tylko dwa dni) wybraliśmy się obejrzeć zaporę na Solinie. Mój mąż uwielbia tamy więc to była taka dodatkowa mini atrakcja. Zapora faktycznie jest imponująca, ale sama miejscowość Solina nieco nas rozczarowała, głównie ze względu na to, że gdy już do niej dotarliśmy w okolicach 17.30 prawie wszystko było pozamykane (od straganów z pamiątkami po budki z lodami, goframi, smażoną rybą itp), a całość sprawiała lekko opuszczone wrażenie. Dopiero dwa dni później mieliśmy okazję zobaczyć ją w pełnej turystycznej krasie, ale w tamtym momencie wieczorem, nawet się martwiłam, że nie znajdziemy miejsca na obiad. Na szczęście znaleźliśmy. Z racji tego, gdzie zaparkowaliśmy odbyliśmy tego dnia dwa spacery po zaporze: za dnia i w nocy.

W piątek wybraliśmy się na objazd Pętlą Bieszczadzką, a także weszliśmy na Połoninę Wetlińską. Planując ten wyjazd zakładałam, że udamy się na jakieś piesze wycieczki, ale ta Połonina przyszła mi do głowy dopiero na miejscu, trochę dzięki inspiracji naszej Pani Gospodyni (szkoda, gdybym wiedziała, że czekają nas takie wyprawy, zdecydowanie wziełabym inne buty). Całość zajęła nam jakieś 4 godziny, w sumie pokonaliśmy chyba z 500m w górę, a niektóre podejścia naprawdę boleśnie przypominały mi o tym, że pandemiczny tryb życia nie pozostaje bez wpływu na kondycję. No, ale było warto wypluć płuca, bo widoki na górze były niesamowite. Do tego pogoda udała nam się genialna, było słonecznie, a jednocześnie chłodno (jakieś 10 stopni w cieniu) i lekko (a czasami: bardzo) wietrznie – dla mnie warunki idealne do wdrapywania się pod górę.

Kiedy w końcu dotarliśmy do samochodu, byliśmy raczej zmęczeni, postanowiliśmy jednak dokończyć naszą pętlę bieszczadzką. Na koniec dnia zaserwowaliśmy sobie zasłużone posiłki i padliśmy.


W sobotę postanowiliśmy wysilać się nieco mniej, zwłaszcza, że mieliśmy też plany na noc, dlatego szukaliśmy jakiegoś krótszego szlaku. Średnio nam to wyszło, bo skończyło się trzema godzinami szybkiego marszu na szczyt Chryszczata. O ile ja zakochałam się w Połoninie, o tyle Kolega Małżonek zachwycił się ścieżką przez las, w okolicach Chryszczatej. Faktycznie szlak był przepiękny, mało uczęszczany, lekko dziki. Całą frajdę lekko psuły tylko czarne wizje związane ze znakiem, który napotkaliśmy po drodze…

Stargazing in Bieszczady, czyli czemu ciemność jest fajna

To zdjęcie może nie jest jakieś superimponujące, ale weźcie pod uwagę, że zostało zrobione w środku nocy komórką!


Jednym z powodów, dla których na Urodzinową Wyprawę-Niespodziankę, wybrałam właśnie Bieszczady jest całkowity brak zanieczyszczenia światłem w tym regionie, co oznacza, że noce są tu absolutnie czarne i umożliwia bardzo dobrą obserwację nocnego nieba. Kolega Małżonek, jak na Szalonego Naukowca przystało, uwielbia oglądać gwiazdy (i inne ciała niebieskie). Jak wspominałam na początku, nasze zakwaterowanie było położone na uboczu, z dala od jakichkolwiek miasteczek i osad, które generują światło, a także miało ogród. Te wszystkie okoliczności przyrody tworzyły doskonałe tło do prezentu urodzinowego:

tadaaam!

Tak więc poza zwiedzaniem okolicy, łażeniem po górach (prawie 50 tysięcy kroków w dwa dni!) jedzeniem żurku i golonki oraz piciem gorącej czekolady, spędzaliśmy wieczory gapiąc się w niebo. Poza sobotą, o której za moment, robiliśmy to właśnie w ogrodzie naszych gospodarzy. Niebo było widać genialnie nawet gołym okiem, a do tego dodatkowych wrażeń dostarczyły nam bardzo głośne ryki niosące się z drugiej strony jeziora… Najpierw pomyśleliśmy, że to niedźwiedzie! Mimo bezpiecznej odległości i dzielącej ans wody, ciarki przeszły mi po plecach. Na szczęście okazało się, że to żadne niedźwiedzie, a jelenie na rykowisku. Ach to bycie mieszczuchem…
Jak wspomniałam, na sobotę mieliśmy konkretne nocne plany: wzięliśmy udział w pokazie organizowanym przez Park Gwiezdnego Nieba Bieszczady, podczas którego przez 2h, uzbrojeni w lunetki astronomiczne, usadzeni na leżakach, oglądaliśmy Drogę Mleczną i uczyliśmy się rozpoznawać różne konstelacje. Pokaz odbywał się na Przełęczy Wyżniańskiej niedaleko szlaku na Połoninę Wetlińską. Wrażenie było niesamowite i niezapomniane, zwłaszcza, że przełęcz ta znajduje się na wysokości ok 900m, a temperatura w nocy wynosiła około 5-7°C. Ale było warto!

Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy. Wyprawa w Bieszczady nie należy do wyjątków. Opuściliśmy to miejsce z silnym niedosytem i jeszcze silniejszym postanowieniem, że będziemy wracać regularnie.

5 myśli w temacie “Rzuciliśmy wszystko i pojechaliśmy w Bieszczady

  1. Irena-Hooltaye w podrozy 22 września 2020 / 13:19

    Ja też dwa lata temu byłam pierwszy raz w Bieszczadach i się zakochałam na amen.
    Mieszkaliśmy kilka dni w jakimś schronisku koło Cisnej. Poznałam prawdziwych zakapiorów, którzy pili bimber i snuli niesamowite opowieści. Jeździliśmy po nieznanych nam drogach, chodziliśmy po nieznanych szlakach i podziwialiśmy widoki, jak ze snu. Też było piekielnie zimno.
    Super ta Twoja opowieść o wyjeździe w Bieszczady. Marzy mi się uciec tam na zawsze.
    Bez telewizji, radia, a w wielu miejscach bez zasięgu i okazuje się, że bez telefonu można żyć.
    Można oglądać gwiazdy, a ciemność może być fajna.
    Pozdrawiam 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    • Jedno Oko Na Maroko 22 września 2020 / 13:25

      Dziewczyna, które współprowadziła pokaz Gwiezdnego Nieba pokazywala swoje zdjecia robione nocą i opowiadała o tym jak wędruje po Bieszczadach sama właśnie nocą i po ciemku! Niesamowite.
      Też mi się trochę marzy tam wyjechać i już nie wrócić, a przynajmniej spędzić tam więcej niż tylko 2,5 dnia…
      Pozdrawiam 🙂

      Polubienie

  2. owlpancakejanus69841 23 września 2020 / 05:08

    Ogólnie zazdroszczę. Ale nie o tym miałam: przejrzałam Cię! Teraz jak kupiłaś mu ten teleskop, to będziesz pokazywała palcem i mówiła: „o tę chcę!”, prawda? 🌟

    Polubienie

    • Jedno Oko Na Maroko 23 września 2020 / 09:20

      Taaak! Od kiedy dowiedziałam się od koleżanki, że można (za jakąś opłatą) nazwać gwiazdę czyimś imieniem, o tym właśnie marzę 😎

      Polubienie

  3. marcjanna 23 września 2020 / 09:40

    Lubię jeździć w Bieszczady, choć nie preferuje górskich wycieczek wyczynowych 🙂 uwielbiam spacerować po szlakach 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz