A więc gdzie to ostatnio skończyliśmy?
I tu właśnie przechodzimy do małego szoku, który zafundowała nam teściowa w okolicach 4 czy 6 nad ranem tamtego pamiętnego majowego dnia:
…
..
.
Ale po kolei.
Rabat
Souk w Rabacie z początku bardzo skojarzył mi się z bazarem głównie ze względu na towar: przy samym wejściu najwięcej było produktów podobnych do tego, co jest na każdym znanym mi targowisku: od ciuchów, przez okulary słoneczne, po plastikowe pojemniki do przechowywania żywności. Dopiero po głębszym zanurzeniu się w jego czeluście, zaczęliśmy napotykać coraz liczniejsze stoiska z – jak potem odkryłam – typową zawartością, czyli: przyprawami, suszonymi owocami, ceramiką, biżuterią, produktami skórzanymi, metalowymi i drewnianymi, babouchami, lampami, tradycyjnymi ubiorami itp.
Zostałam uprzedzona, że robienie zdjęć sklepikom nie jest szczególnie mile widziane (ogólnie sklepikarze za tym nie przepadają i czasem – w bardziej turystycznych miejscach – życzą sobie nawet opłaty), więc z tej wyprawy nie mam ani jednej fotki. Zamiast tego: zdjęcia bardzo ładnej Avenue Mohammed V (czyli dziadka obecnego króla Maroka), która biegnie od głównego dworca w Rabacie (Rabat Ville) na północny wschód, w kierunku medyny, a przy której stoi budynek Parlamentu.
Kolejnym punktem na planie zwiedzania miasta była Kazba (Kasbah of the Udayas), o której wspominałam wam kilka dni temu. Kazba (Kasbah) to w krajach Maghrebu coś w rodzaju fortu czy cytadeli, czyli budynku o charakterze mieszkalno-obronnym. Ta ta konkretna pochodzi z okolic X-XII wieku. W jej wnętrzu jest jakby oddzielne mini miasto z wąziutkimi uliczkami i domami pomalowanymi na niebiesko i biało (1-1.5m od ziemi ma kolor niebieski, a wyżej: biały), a także mały ogród.
Spacerując uliczkami można dość aż do oceanu – mniej więcej, bo Rabat w przeciwieństwie do Sale – jest położony na klifie. Ze względu na to położenie, nie dość, że na klifie ale i nad samą plażą z jednej strony i rzeką z drugiej, rozciągają się stamtąd piękne widoki:
Nasz pobyt w Sale nałożył się akurat z dość znanym muzycznym festiwalem Mawazine, w którym bierze co roku udział wielu lokalnych ale i zachodnich wykonawców. W tamtym roku byli to na przykład: J Lo, Sting, Maroon 5, Usher i kilkoro innych. Moje szwagierki strasznie chciały iść na koncert Maroon 5, co z jakiś logistycznych powodów okazało się niemożliwe, dlatego ostatecznie wybraliśmy się razem zobaczyć J Lo. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, nie tylko dlatego, że ja raczej nie chodzę na koncerty, ale dlatego, że:
Po pierwsze była tam zaskakująca ilość mężczyzn – co trochę możecie zobaczyć na zdjęciu obok.
Wg Szalonego Naukowca, kobiety raczej nie czują się zbyt komfortowo chodząc w takie miejsca same, ze względu na liczne przypadki napastowania; wg jego siostry kobiety pewnie były głównie w płatnej strefie najbliżej sceny.
Po drugie, biorąc pod uwagę styl sceniczny J Lo, można by się po ludziach z kraju – bądź co bądź – wyznaniowego spodziewać potępienia, zgorszenia itp. A tu nie: pełen entuzjazm, nie tylko ze strony męskiej widowni (co jest zrozumiałe) ale też żeńskiej: tuż za nami stała grupka dziewczyn w hijabach i wszystkie w najlepsze się bawiły, podskakiwały, śmiały i krzyczały.
Oczywiście później znalazł się ktoś się jednak oburzył (w mediach) i nawet artystkę zaskarżył o obrazę moralności, ale ci wszyscy ludzie na koncercie nie wyglądali bynajmniej na urażonych albo zgorszonych.
Jardin Exotique
Do innych turystyczno-rozrywkowych rzeczy, które robiliśmy podczas pobytu w Sale, zaliczyła się wycieczka do pobliskiego Jardin Exotique, czyli czegoś pomiędzy parkiem, a ogrodem botanicznym. Spaceruje się tam wyznaczonym szlakiem, niemalże przez dżunglę, jest też dużo przechodzenia po wiszących mostkach albo bambusach przerzuconych nad bagienkiem. Wiele roślin jest podpisanych, są też punkty edukacyjne o ochronie przyrody, o wytwarzaniu naturalnego nawozu itd itd. Całość jest podzielona na sekcje w zależności od regionu z którego pochodzi dana roślinność. Jest nawet ogród japoński. Tam tez po raz pierwszy (i ostatni) zetknęłam się z obyczajowym konserwatyzmem w wersji hard, kiedy to strażnik ochrzanił nas za nieodpowiednie zachowanie.
A skoro już mowa o tym, jeśli chodzi o obyczajowość, mimo entuzjazmu, który rzucał się w oczy na koncercie J Lo, Maroko jest jednak krajem konserwatywnym. Nie wolno się na ulicach całować, obejmować, ani robić nic podobnego – można za to nawet zarobić mandat. Marokańczycy różnych płci nie mogą też wynajmować jednego pokoju w hotelu nie będąc małżeństwem – dotyczy to tez pary, na którą składa się jeden Marokańczyk i jedna Europejka (czy też odwrotnie). Co ciekawe, nikt nie ma problemu z dwoma facetami wynajmującymi jeden pokój, nawet z podwójnym łóżkiem 🙂
Zwiedzanie i koncerty muzyki pop nie były jedynymi atrakcjami, jakie czekały mnie w tej części podróży. Oprócz nich zaliczyłam swój debiut w branży rozrywkowej – a tak naprawdę to dwa debiuty.
I w tym wszystkim ja: blada jak ściana (nie zdążyłam się jeszcze opalić), wysoka na 176 cm, obcięta na zapałkę, dziewczyna we wściekle różowym wdzianku (prezent od teściowej). Czy muszę dodawać, że wzbudzałam lekkie zainteresowanie i stanowiłam rekwizyt do zdjęć sezonu?
Tak moi drodzy. Kilkanaście rozochoconych, niemówiących w żadnym znanym mi języku pań, najpierw rozsiadło się na kanapach na ploty, a potem ustawiło w kółeczku i zaczęło tańczyć.
Jak część z Was już może wie, rola rozrywki dla gości i gwoździa programu nadal jest moim udziałem, o czym możecie sobie poczytać w poście o Moim Wielkim Marokańskim Weselu, jeśli chce wam się go poszukać. Jeśli nie: nie uprzedzajmy faktów.
Słyszeliście o tym, że w Maroku w wielu domach można znaleźć dwa oddzielne pomieszczenia, które (oba!) wg polskich standardów nazwalibyśmy salonem? Wiecie jak się nazywają, do czego służą i czym się od siebie różnią?
Ty by nam pokazała to wściekle różowe wdzianko, małpko cyrkowa!
PolubieniePolubienie
Muszę podpytać znajomego (swoją drogą, też z Sale ;-)) czy on ma takie dwa salony 😀
PolubieniePolubienie
Daj znać co powie 🙂
PolubieniePolubienie
Mowy nie ma, mnie nie jest w różu do twarzy 😛 Wdzianko miało formę takiej – powiedzmy – długiej koszuli z plisami z przodu. Nic aż tak ekscytującego – myślę, że teściowa założyła (skądinąd pewnie słusznie), że skonfrontowana tak od razu z marokańską modą w pełnej krasie, mogę uciec z krzykiem
PolubieniePolubienie
Pewnie jeden dla kobiet, drugi dla mężczyzn?
PolubieniePolubienie
A właśnie nie 😉 tzn tak bywa, w konserwatywnych rodzinach, ale nie jest wcale takie bardzo częste w Maroku. Głównym przeznaczeniem dwóch salonów jest podział na strefę prywatną (sejour) i reprezentatywną (dla gości). Co ma wiele sensu, bo w Maroku często goście pojawiają się niezapowiedzianie. W ten sposób w sejour można sobie spokojnie bałaganić, a salon jest zawsze wysprzątany i gotowy do przyjęcia ludzi 🙂
PolubieniePolubienie